sobota, 27 lipca 2013

Podczas oczyszczania brytyjskiej pornografii, przypadkiem znikną też inne treści


Pamiętacie jeszcze brytyjski pomysł domyślnego blokowania przez dostawców Internetu wszystkich stron pornograficznych? Wygląda na to, że przy okazji blokowania pornografii, z brytyjskiej sieci „przypadkiem” zniknie też całkiem sporo innych treści.

Temat cenzurowania poddanych królowej brytyjskiej wrócił w tym tygodniu, po tym jak David Cameron ujawnił kilka kolejnych szczegółów na temat planowanej przez siebie krucjaty przeciwko „seksualizacji i komercjalizacji dzieciństwa”. Choć z powodu zbiorowej histerii, zwanej przez niektórych „Royal Baby”, prawdopodobnie zauważył go znikomy odsetek tych, którzy powinni być żywotnie zainteresowani tymi informacjami.

Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy nie zapomnieli o tym, że Wielka Brytania planuje wprowadzić obowiązkowe filtry treści, które trzeba będzie wyłączać na własne życzenie, co i tak nie na wiele się zda, ponieważ włączą się one ponownie po pewnym czasie. Należy do nich Open Rights Group, które dotarło do pracownika brytyjskiego dostawcy Internetu, który ma wprowadzić system filtrów Camerona. Jak można się było tego spodziewać, pod płaszczykiem walki z pornografią, domyślnie ocenzurowane będą też inne treści.

Jakie? Mamy ich cały wachlarz, od pornografii, treści brutalnych i terrorystycznych, przez alkohol, palenie, strony związane z anoreksją i problemami z odżywianiem (?), strony z treścią  na temat samobójstw, a na materiałach ezoterycznych (?), forach internetowych i narzędziach do omijania blokad Internetu kończąc. W świetle ostatnich doniesień na temat programów inwigilacji obywateli, prowadzonych między innymi przez Wielką Brytanię, można spodziewać się, że kiedy tylko użytkownik wpadnie na pomysł, by odblokować sobie dostęp do „treści terrorystycznych” czy do „narzędzi do omijania blokad Internetu”, GCHQ od razu zostanie o tym fakcie poinformowana.

Tymczasem TorrentFreak spekuluje na temat tego, czy w ostatecznej wersji systemu domyślnie blokowane będą strony pozwalające na dzielenie się plikami. Jeśli wszyscy dostawcy Internetu wprowadzą taki system, jaki wprowadził już u siebie operator o nazwie TalkTalk, można spodziewać się, że na tym się skończy.

Dodatkowo TalkTalk, jak przystało na poważnego providera, do opracowania swojego systemu o nazwie HomeSafe zatrudnił najlepszych specjalistów od blokowania dostępu do określonych treści – Chińczyków z Huawei, firmy, która została założona przez byłego oficera Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Powszechnie podejrzewa się, że związki tej korporacji z komunistyczną armią nigdy nie zostały zerwane, a Amerykanie uznali nawet niedawno, że „Huawei stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego USA.”

Brytyjska komisja do spraw Wywiadu i Bezpieczeństwa ma zająć się sprawą rzekomych powiązań Huawei z chińską armią, ale niesmak pozostaje. Zwłaszcza, jeśli porówna się argumentację Camerona z niektórymi oficjalnymi powodami do ustanowienia „Wielkiego Firewallu Chińskiego”.

Amerykanie chcą stworzyć nowy park narodowy. Na Księżycu.


Poważnie. Amerykańska Izba Reprezentantów ma rozpatrzyć propozycję ustanowienia parku narodowego w miejscach lądowań misji Apollo. Jeśli zaproponowana przez dwoje Demokratów ustawa zyska poparcie większości, tereny te będą podlegać amerykańskiej Służbie Parków Narodowych. 

Pomysłodawcy argumentują, że „ustanowienie Narodowego Parku Historycznego (…) zwiększy ochronę tych miejsc, podniesie ich rangę oraz zwiększy świadomość społeczną dotyczącą tego szczególnego osiągnięcia w historii USA.” Należy w tym miejscu dodać, że chodziło im o lądowania na Księżycu, a nie o samą ustawę, która sama w sobie jest szczególnym osiągnięciem w historii amerykańskiej legislacji.

W skład proponowanego przez nich nowego parku narodowego mają wejść wszystkie miejsca, w których wylądowały misje programu Apollo oraz cały sprzęt pozostawiony przez astronautów na powierzchni Księżyca. Dodatkowo miejsce lądowania Apollo 11 ma zostać zgłoszone na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

O ile rozumiem trochę obawy o to, że rozwój turystyki kosmicznej w pewnym momencie spowoduje, że na Księżycu pojawią się tabuny turystów, którzy niechybnie zadepczą i rozkradną wszystkie ślady po lądownikach misji Apollo, tak ustanawianie w tych miejscach amerykańskiego parku narodowego jest absurdalne. Choćby dlatego, że kiedy ostatni raz sprawdzałem, Księżyc znajdował się poza jurysdykcją USA. No chyba, że amerykańscy astronauci wbijali w powierzchnię naszego satelity flagi na znak tego, iż „w imieniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej obejmują to ciało niebieskie we wieczne władanie.” W takim razie pozostałym mieszkańcom naszej planety należą się chyba wyjaśnienia.

Pomimo całego swojego absurdu, wyobrażam sobie, że proponowana ustawa mogłaby także mieć pewne dobre strony. Przykładowo amerykańska Służba Parków Leśnych powinna, w przypadku utworzenia Apollo Lunar Landing Sites National Historical Park, oddelegować do jego ochrony odpowiednią liczbę strażników. Powinna także wybudować odpowiednią infrastrukturę dla turystów i zapewnić chociaż podstawowe środki pierwszej pomocy. A to wszystko jeszcze przed pierwszą falą odwiedzających. Jakby się tak nad tym zastanowić, to amerykańska Służba Parków Leśnych ma szansę zbudować na Księżycu stałą bazę szybciej niż NASA.

Chiny zawieszają pobór podatków od przedsiębiorstw



Premier Chin, Li Keqiang zapowiedział, że od 1 sierpnia Pekin zaprzestanie poboru podatków od ponad 6 milionów małych przedsiębiorstw.

Z tego obowiązku zwolnione zostaną firmy o obrocie mniejszym niż 20 tysięcy juanów, tj. nieco ponad 3200 dolarów. Inicjatywy dotyczy podatku obrotowego i podatku VAT. Działanie te ma na celu zwiększenie dochodów tych przedsiębiorstw i zwiększenie zatrudnienia.

Chińska Rada Państwa chce także ułatwić dostęp Chińczyków do handlu zagranicznego, poprzez uproszczenie procedur celnych i zmniejszenie opłat. Planuje się wzmocnienie rynek kolei w środkowych i zachodnich Chinach, ściągając podmioty chcące zainwestować w tym sektorze.

Ma to być odpowiedź Pekinu na spowolnienie wzrostu gospodarczego z 7,7% PKB do 7,5% w II kwartale 2013 roku. Urzędnicy zapewniają jednak, że gospodarka jest niezagrożona. Deklarują przy tym, że ważne jest dla nich dążenie do stworzenia sprawiedliwych i otwartych mechanizmów rynkowych, dzięki którym nastąpi wzmożenie aktywności przedsiębiorców i rozwój słabszych obszarów gospodarki.

piątek, 19 lipca 2013

Edward Snowden nominowany do pokojowej nagrody Nobla


Po ujawnieniu afery PRISM można było spodziewać się wielu rzeczy, ale chyba niewiele osób spodziewało się, że Edward Snowden ma szanse otrzymać za to nagrodę. I to od razu nie byle jaką – szwedzki profesor socjologii rekomendował go do Pokojowej Nagrody Nobla. 

W liście do Norweskiego Komitetu Noblowskiego Stefan Svallfors, jeden z niewielu profesorów, którzy mają prawo zgłaszać kandydatów do Pokojowej Nagrody Nobla argumentuje, że Snowdena należy uhonorować za „heroiczny wysiłek na rzecz ujawnienia szeroko zakrojonego programu cyberszpiegostwa prowadzonego przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego, który został okupiony osobistymi wyrzeczeniami.” Według szwedzkiego profesora, działania Snowdena sprawiły, że świat stał się „trochę lepszy i bezpieczniejszy” a sama nominacja ma być symbolem tego, że „jednostka może stanąć w obronie fundamentalnych praw”.

Proces wyboru laureata jest dość długi, dlatego Snowden nie może liczyć na to, że w grudniu tego roku Pokojowa Nagroda Nobla zostanie wręczona właśnie jemu – jego kandydatura zostanie rozważona dopiero w roku 2014.

Trzeba przyznać, że nominacja Snowdena jest interesująca i w pewnym sensie zabawna. W końcu, jakby nie patrzeć, jeszcze nie tak dawno temu ta sama nagroda została przyznana Obamie. Profesor Svallfors dostrzega oczywiście tę ironię, ale ma nadzieję, że kandydatura Snowdena przyczyni się do tego, że Pokojowa Nagroda Nobla odzyska choć po części prestiż po tym, jak przyznano ją osobie, która prowadzi dwie wojny.

Historia Islamu będzie obowiązkowo nauczana w brytyjskich szkołach


Odkąd doszło do morderstwa na brytyjskim żołnierzu w Londynie, w kraju zaczynają zachodzić różne zmiany. Choć premier David Cameron zapowiadał, że nie ugnie się przed terroryzmem, nakazał żołnierzom by nie chodzili w mundurach poza koszarami. Zapewnił również większą ochronę dla meczetów mając nadzieję, że w ten sposób fala antyislamskich wystąpień zniknie.

Teraz władze kraju uspokajają, że nie grozi im tzw. najazd Muzułmanów a każdy kto próbuje choć zwrócić uwagę na to że problem jest realny, zostaje nazywany islamofobem. Statystyki jednak mówią same za siebie - Islam już w ciągu dekady może stać się dominującą religią w tym kraju. The Guardian również ostrzega, że islam jest trzecią najliczniejszą grupą afirmacyjną w kraju, zaraz po chrześcijaństwie i ateiźmie. Mimo wszystko, rząd wprowadza reformę dotyczącą nauki w szkołach.


Od 2014 roku Wielka Brytania wprowadza obowiązkową naukę historii islamu w szkołach podstawowych i średnich. Rząd ma nadzieję, że w ten sposób zwalczy islamofobię w kraju, ponieważ strach przed Muzułmanami jest "bezpodstawny". Oczywiście tłumaczy się to również tym, że wczesna islamska cywilizacja wniosła wiele do świata, dlatego chcą wspierać nauczanie jej jako części historii świata.


Brytyjski minister edukacji Michael Gove powiedział, że obowiązkowe nauczanie o historii islamu dodano po rewizji programu nauczania, która została przeprowadzona z powodu braku odniesienia do religii abrahamowych. Natomiast Salim Mulla, przewodniczący Rady Meczetów Lancashire jest zdania, że zmodyfikowany program nauczania pomoże ludziom lepiej zrozumieć religie oraz poszerzy dialog międzykulturowy. Znajmość chrześcijaństwa w szkołach jest dostateczna ale zdaniem Salima Mulla, chrześcijanom brakuje wiedzy w odniesieniu do islamu, co trzeba zmienić.


Zobaczymy jak ta decyzja wpłynie na społeczeństwo. Warto jednak wspomnieć o dość dziwnej sytuacji jaka miała miejsce niedawno w Charles Dickens Primary School w Portsmouth. Nauczyciel zabronił 10-latkowi napić się wody, ponieważ w jego klasie było parę młodych Muzułmanów, którzy postowali w ramach Ramadanu. Nauczyciel uważał, że napicie się wody może obrazić ich uczucia religijne. W kraju panują wysokie temperatury a chłopiec wrócił do domu odwodniony.

Wilki wracają do zachodniej Europy


Po długiej nieobecności wilki pojawiły się kolejnym kraju zachodniej Europy - Holandii. Nie brakuje głosów, że niebawem wilki mogą się pojawić po drugiej stronie kanału La Manche - spekuluje "The Independent". 

 Dla holenderskich naukowców, którzy znaleźli zabitego przez samochód wilka niedaleko wioski Luttlgeest, ok. 50 km od gęsto zaludnionego wybrzeża Morza Północnego było to ważne wydarzenie. To bowiem pierwszy ślad drapieżnika w tym kraju od półtora wieku.

Vanessa Ludwig, biolog monitorująca rosnącą populację wilków w niemieckim regionie Lausitz, zwraca uwagę, że na szczęście większość europejskich krajów podpisała konwencję berneńską z roku 1979, zakazująca zabijania tych drapieżników. A jej zdaniem jedynym wrogiem wilków są dziś ludzie. 

 Na Starym Kontynencie wilki spotyka się najczęściej w Skandynawii, krajach nadbałtyckich, Polsce, Rumunii, w południowo-wschodniej Francji, we Włoszech i Hiszpanii. Jeszcze w XVIII wieku lasy Europy pełne były tych drapieżników. W następnych wiekach, a zwłaszcza w okresie po II wojnie światowej, wybito je, bądź z innych powodów wyginęły w krajach północnej i centralnej części kontynentu. 

 Dziś populację wilków na Starym Kontynencie szacuje się od 18 do 25 tysięcy. Z opublikowanych wiosną tego roku danych GUS wynika, że populacja wilków rośnie też w Polsce. W ciągu minionych 10 lat podlegała ona wahaniom od 800 do 900 sztuk, z tego ponad połowa to wilki bytujące w południowo-wschodniej Polsce. Tylko w tym regionie z ok. 100 osobników w 1970 r. liczebność wilków wzrosła do 500 sztuk. Do niemieckiego Lausitz drapieżniki przedostawały się właśnie z Polski.

Kilka dobrych zdjęć
(kliknij aby powiększyć)






Wojna nie leży w ludzkiej naturze


Członkowie wędrownych plemion myśliwych i zbieraczy zabijają się najczęściej z przyczyn osobistych. Tak też czynili prawdopodobnie nasi przodkowie. Wojna, czyli zgodna agresja jednej grupy przeciwko innej, jest wynalazkiem znacznie nowszym - piszą naukowcy w ostatnim "Science". 

 Nowe analizy stoją w opozycji do twierdzeń części naukowców, przedstawiających wędrowne grupy myśliwych i zbieraczy - uważane często za model zachowania naszych przodków - jako wyjątkowo brutalnych. Według zwolenników takiej wizji brutalne konflikty stanowią nieodłączny element składowy natury ludzkiej.

Publikujący w "Science" Douglas Fry z Abo Akademi University (AAU) w fińskiej Vasa i Patrik Soderberg z AAU i University of Arizona w Tucson (USA) twierdzą coś innego po metaanalizie licznych publikacji poświęconych 21 różnym plemionom myśliwych i zbieraczy. Analiza dotyczy m.in. ludu Mbuti z lasu równikowego w północno-wschodniej Demokratycznej Republice Konga, żyjących w Indiach Andamańczyków czy żyjących w buszu Namibii, Botswany i Angoli członków ludu Kung. Studiując poświęconą im literaturę Fry i Soderberg skupili się zwłaszcza na danych dokumentujących prawdopodobne przyczyny śmierci członków badanych grup. W sumie znaleźli wzmianki świadczące o 148 przypadkach agresji, prowadzących do śmierci któregoś z członków plemienia. Najwięcej takich wydarzeń odnotowano w australijskiej społeczności Tiwi, która pod względem nasilenia przypadków agresji wydaje się jednak zupełnie wyjątkowa. 

 Zdaniem badaczy większość udokumentowanych, tragicznych zajść, jakie miały miejsce w tych ludzkich grupach, należy jednak uznać raczej za morderstwa, niż za pokłosie wojny lub konfliktu na większą skalę. W ok. 55 proc. przypadków do konfliktów dochodziło zaledwie między dwiema osobami (zabójca i ofiara). Większa grupa agresorów pojawiała się w 23 proc. przypadków, zaś w 22 proc. zarówno jednych, jak i drugich było po kilku. Niemal zawsze zabijają mężczyźni. 

 W ok. 85 proc. takich zajść zarówno zabójcy, jak i ich ofiary, należeli do tej samej grupy - zauważają naukowcy. Około dwóch trzecich wszystkich śmiertelnych zajść stwierdzonych w grupach nomadów można przypisać rodzinnym waśniom, rywalizacji o partnerkę, wypadkom lub egzekucjom usankcjonowanym przez całą grupę, jak to się zdarza choćby w przypadku karania złodzieja. 

 Badacze tych grup znaleźli niewiele dowodów na zachowania typowo wojenne. W związku z tym kwestionują twierdzenia innych naukowców mówiących, że i dawne ludzkie społeczności stale na siebie napadały i się atakowały. Fry i Soderberg zauważają, że również wśród ssaków większość przypadków agresji ujawnia się pomiędzy poszczególnymi osobnikami, a nie między grupami. 

 Badacze zastanawiają się jednak, w jakim stopniu współczesne społeczności nomadów można uznać za grupy idealnie reprezentujące zachowanie naszych przodków. Uznając je za dobry model Fry i Soderberg sugerują, że wojny nie mamy we krwi. Ich zdaniem jest to typ powszechnego zachowania, jaki przyjęliśmy dopiero stosunkowo niedawno.

Amerykańskie miasteczko będzie ostrzeliwać drony?



Nie wszystkim musi podobać się wizja autonomicznych robotów latających, nieustannie patrolujących przestrzeń powietrzną. Co prawda na naszym niebie raczej ich nie zauważymy, ale w miejscach, w których coś takiego jest częstsze, ludzie uznają to za pogwałcenie ich prywatności. I niespecjalnie im się to podoba. Do tego stopnia, że burmistrz pewnego miasteczka w Kolorado zaproponował wprowadzenie oficjalnych zezwoleń na odstrzał dron.

Deer Trail jest małym miasteczkiem w amerykańskim stanie Kolorado, które do tej pory mogło pochwalić się tylko tym, że swego czasu zorganizowano w nim pierwsze amerykańskie rodeo. Teraz jednak zapisze się w historii jako pierwsze miasto, które nie tylko zezwala na strzelanie do bezzałogowych pojazdów latających, ale jeszcze zamierza wypłacać za to nagrody pieniężne. Oczywiście pod warunkiem, że pomysł wprowadzenia „zezwoleń na polowanie na drony” zostanie ostatecznie zatwierdzony.

Według projektu, zezwolenia mają być wydawane wszystkim dorosłym mieszkańcom, którzy zapłacą 25 dolarów opłaty za jego wyrobienie. Każda osoba, która przyniesie rozpoznawalny fragment „upolowanego” przez siebie urządzenia otrzyma nagrodę w wysokości 25 dolarów. Przyniesienie całego rozbitego urządzenia uprawniać będzie do odbioru nagrody w wysokości 100 dolarów. Jest jednak pewne ograniczenie – strzelać do autonomicznych pojazdów latających będzie można jedynie za pomocą śrutówek. Co prawda już od jakiegoś czasu dostępna jest „amunicja przeciwdronowa” ale szanse na zestrzelenie takiego urządzenia przy pomocy strzelby są raczej niewielkie.

Niewielkie są też szanse na to, że rząd USA, czyli właściciel wszystkich potencjalnych celów, przejmie się pomysłami burmistrza małego miasteczka – każdy atak na autonomiczny pojazd latający może zostać uznany za próbę niszczenia własności federalnej. Nawet sam pomysłodawca przyznaje, że nie spodziewa się by kiedykolwiek musiał komukolwiek wypłacić nagrodę – ma to być raczej gest protestu lokalnej społeczności połączony z promocją miasteczka.

niedziela, 14 lipca 2013

Izrael zniszczył magazyn rosyjskich rakiet w Syrii, Rosja rozpoczęła wielkie manewry armii



Izrael znowu zaatakował Syrię. Tym razem nalot wykonano na strategiczny port Latakia. Celem był magazyn rosyjskich rakiet P-800 Oniks. Do zdarzenia doszło 5 lipca 2013 roku. P-800 Oniks zwane także Jachont to skuteczne rakiety klasy ziemia morze. Są to dosyć uniwersalne pociski stosowane do zwalczania statków. Telewizja CNN twierdzi, że zdarzenie potwierdziła w trzech źródłach.

Przedstawiciel bojowników sunnickich walczących z wojskami Assada stwierdził tylko, że "nieznane siły" zniszczyły magazyny broni w Latakia. To w oczywisty sposób wskazuje na jedyne obecnie sprzyjające sunnitom lotnictwo w regionie, izraelskie. Atak na magazyny może być zapowiedzią uruchomienia w niedalekiej przyszłości blokady Syrii oraz być może nawet desantu. I to właściwie może on być wykonany w Syrii jak i Egipcie. Aby tego typu operacje miały rację bytu syryjska armia musiał być pozbawiona możliwości zwalczania celów nawodnych w obrębie basenu Morza Śródziemnego.


Nie jest do końca jasne, czy rakiety, które dosięgły Jachonty zostały wystrzelone z morza czy z myśliwców. Wiadomo, że dotarły i zniszczyły rosyjską broń. Minister Obrony Izraela, Mosze Yaalon powiedział, że Izrael nie miesza się do spraw sąsiednich krajów, ale reaguje gdy zostaje przekroczona czerwona linia. To również bardzo dwuznaczna wypowiedź wskazująca, że za atakiem może stać IDF. Wcześniej Yaalon mówił publicznie, że gdy Rosja dostarczy do Syrii zaawansowane systemy rakietowe to "będą wiedzieli co robić". Oświadczył on, że Izrael wyznaczył czerwone linie swoich interesów i je utrzyma. Dodał również, że zawsze, gdy gdzieś coś eksploduje na Bliskim Wschodzie wini się za to Izrael.



Strona rosyjska nie wypowiedziała się jeszcze w tej sprawie, ale jako pewien sygnał można traktować to, że armia rosyjska zaczęła dzisiaj w nocy największą w historii poradzieckiej operacje mająca na celu sprawdzenie gotowości bojowej. Inspekcje we Wschodnim Okręgu Wojskowym zapowiedział rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu. Wiadomo, że akcję przeprowadza on w imieniu Władimira Putina.



W manewry ma być zaangażowanych 80 tysięcy żołnierzy, tysiąc czołgów i pojazdów opancerzonych. Oprócz tego w grach wojennych weźmie udział 130 samolotów, 70 okrętów i statków. Wyimaginowanego wroga odegrać mają jednostki nowosybirskie Centralnego Okręgu Wojskowego. Przegląd zdolności armii ma się zakończyć 20 lipca 2013 roku. Te zdarzenia mogą być oczywiście niezwiązane, ale nie zapominajmy, że w Syrii znajduje się też rosyjski port, Tartus zwany czasami punktem logistycznym.  

sobota, 13 lipca 2013

Annunaki mogli wylądować w Afryce



Annunaki to istoty, które według opowieści starożytnych Sumerów, panowały kiedyś na Ziemi. Co więcej z opisów wynika, że rasa ta w dużej mierze odpowiada wizerunkowi chrześcijańskich aniołów. W Internecie pojawiły się plotki, że przedstawiciel tej rasy, zwany Marduk, powrócił na Ziemię.

Redaktorzy witryny internetowej veteranstoday.com zauważyli dziwne zgrupowanie prezydentów USA w Afryce. W jednym momencie znaleźli się tam Bill Clinton, George W. Bush oraz urzędujący aktualnie Barack Obama. Dwóch z nich spotkało się w Senegalu. Pojawiły się pogłoski, że to nagłe zainteresowanie czarnym lądem nie jest przypadkiem i dzieje się tam coś godnego uwagi.


Artykuł zamieszczony przed kilkoma dniami wskazuje na te poszlaki, z których redaktorzy veteranstoday.com wyciągają wniosek, że wizyty w Afryce to tak naprawdę spotkania z "królem" Annunakich, który powrócił sprawdzając stan swoich włości rządzonych przez zależne od tej "trzeciej siły" elity światowe. Z dostępnych informacji wynika, że do spotkania doszło podobno w Tanzanii lub w Senegalu.



Z tego, co sugerują redaktorzy tej witryny wynika również, że przylot Marduka może być zwiastunem powrotu "międzywymiarowej planety Nibiru", która jest podobno domem tych istot opisanych w starożytnych tekstach. W treści artykułu na ten temat jest dużo więcej szczegółów i każdy może sobie sam wyrobić opinię, czy jego zdaniem możliwe jest to, że świat rządzony jest do dzisiaj przez sługi jakiegoś pozaziemskiego bóstwa, które właśnie powróciło na Ziemię. Zachęcamy do sięgnięcia do źródła.



W obawie przed cyberszpiegostwem Rosja przesiada sie na maszyny do pisania


Podobno swego czasu NASA wydała kilka milionów dolarów na opracowanie długopisów, które będą działały w kosmosie. W tym samym czasie Związek Radziecki wyposażył swoich kosmonautów w ołówki. Co prawda jest to tylko mit miejski (to nie NASA opracowała te długopisy tylko prywatna firma), ale dobrze ilustruje pewne różnice pomiędzy Rosją i USA w podejściu do technologii. Podczas gdy USA wydają miliardy dolarów na zabezpieczenie się przed cyberatakami, Rosjanie, za równowartość niecałych 15 tysięcy, kupią sprzęt, którego nie spenetruje żaden hacker – maszyny do pisania. 

Dokładnie tak, rosyjską odpowiedzią na zagrożenia XXI wieku będzie urządzenie opracowane w wieku XIX. Co prawda w wersji trochę uwspółcześnionej, ale i tak nie ma co liczyć na to, że połączą się z Internetem. I właśnie o to chodzi Federalnej Służbie Ochrony, który chce zakupić 20 sztuk elektrycznych maszyn do pisania, na których tworzone będą najpilniej strzeżone rosyjskie dokumenty.

Wszystko to w odpowiedzi na „skandal związany z dystrybucją tajnych dokumentów przez WikiLeaks oraz rewelacje Edwarda Snowdena na temat tego, że Dmitrij Miedwiediew był podsłuchiwany podczas swojej wizyty na szczycie G20 w Londynie.”

Dodatkową zaletą maszyn do pisania jest fakt, że w przypadku ewentualnego wycieku można przyporządkować dany dokument do maszyny, na której powstał. A to doprowadziłoby rosyjskich śledczych do ewentualnej wtyczki na Kremlu. Choć akurat to wydaje się mało prawdopodobne – jeśli chodzi o kontrwywiad rosyjskie służby mają dużo większe doświadczenie niż ich zachodni przeciwnicy. Dość powiedzieć, że w ciągu całej zimnej wojny CIA nie udało się zainstalować w Moskwie żadnego wartego uwagi szpiega.

Tak czy inaczej powrót do maszyn do pisania wydaje się być dziś skutecznym, choć raczej dość drastycznym sposobem na zachowanie tajemnicy.