piątek, 9 sierpnia 2013

Polacy wkrótce stracą część oszczędności, rząd rozważa wariant cypryjski?



Pojawiają się pierwsze przecieki na temat nowych planów Ministerstwa Finansów. Jak można się było spodziewać podwyżki podatków i kosztów pracy zaaplikowane przez aktualnie rządzących w Polsce, doprowadziły do zmniejszenia konsumpcji, oraz wpływów podatkowych. Budżet idzie na dno, a w takiej sytuacji pojawiają się najdziksze pomysły, aby wyrwać pieniądze obywatelom. Nasi władcy pracują już podobno nad wariantem cypryjskim.

pozostały tylko przedsiębiorstwa strategiczne. Potrzeby podatkowe rosną, bo rośnie armia biurokracji, a szeregi urzędników rozrastają się w niekontrolowanym tempie. To właśnie ta bezproduktywna kasta społeczna jest bezpośrednio odpowiedzialna za bezrobocie. Zatrudnienie jednego urzędnika to likwidacja dwóch etatów w normalnej gospodarce.



Wszystko wskazuje na to, że sytuacja będzie się tylko pogarszać. Rocznie do samego ZUS-u trzeba dopłacać 50 miliardów złotych a to dopiero początek. Gdy do tego doda się dziurę budżetową, która oficjalnie już sięga 24 miliardów złotych zaledwie po pół roku to widzimy, że finanse tego państwa są w wielkim kłopocie.



To dlatego pojawiają się pomysły, aby ukraść pieniądze z OFE, czyli kupić sobie trochę czasu. Prawdopodobnie pod koniec roku 2013 dowiemy się o wzroście podatku VAT, do 25%, co będzie tłumaczone przekroczeniem progu ostrożnościowego. To jeszcze bardziej zdusi konsumpcję i jeszcze bardziej zmniejszy przychody budżetowe. Trudno to jednak wytłumaczyć człowiekowi, który rządzi polskimi finansami i coraz częściej można odnieść wrażenie, że jest to namiestnik obcego kapitału i realizator planu, jaki zagraniczne instytucje finansowe mają dla Polski.

Celem jest zaciąganie długu, który idzie nie wiadomo, na co, bo chyba nie na inwestycje, skoro na to daje nam podobno pieniądze Unia Europejska (nasze zresztą własne składkowe). Wszędzie przecież widać wiele reklam twierdzących, że dzięki funduszom europejskim może się nawet byk ocielić.  Społeczeństwo wierzy w to, że UE coś nam daje, ale UE może tez być motorem wielkiej grabieży, co widzieliśmy na Cyprze. Wiele wskazuje, że nasi rządzący przewidują i taki scenariusz.



Plotka, o której można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Do Rzeczy", głosi, że w Ministerstwie Finansów są już złożone projekty ustaw, które zakładają wprowadzenie jednorazowego "podatku" od lokat bankowych oraz tak zwanego "podatku kryzysowego". Jeśli ta informacja się sprawdzi, oznacza to, że wariant cypryjski jest rozważany również dla Polski. Wskazuje to na wzrastające ryzyko, jakie niesie za sobą trzymanie pieniędzy w banku.



Fiskus zaczyna się robić coraz bardziej opresyjny z powodu spadku przychodów podatkowych. Zamiast pomyśleć o krzywej Laffera, nasi władcy stosują metodę wyciskania gąbki. Tak należy odbierać zapowiedzi kontroli podatkowych na dużą skalę oraz dziwaczne plany, wedle których to urzędnicy a nie przedsiębiorcy będą decydować, które zakupy w firmach są kosztem a które nie są ich zdaniem potrzebne i służą unikaniu opodatkowania. Gdy do tych pomysłów dodamy planowanie "skoku cypryjskiego" na pieniądze Polaków to objawia nam się sytuacja jakby nasz kraj była pod jakąś okupacją, której istnienia większość społeczeństwa nawet nie podejrzewa.

Co mówi o nas nasze pismo?


Martwego rekina znaleziono w nowojorskim metrze



W nowojorskim metrze znaleziono niewielkiego rekina - poinformował zarząd transportu miejskiego w środę (czasu miejscowego). Zdjęcie martwego rekina, wykonane przez zaskoczoną pasażerkę, błyskawicznie obiegło internet.

 - W tym mieście dzieje się tak dużo zwariowanych rzeczy, że niewiele potrafi zaskoczyć, ale rekin w metrze to już trochę przesada - powiedziała Isvett Verde, autorka zdjęcia.

Już wchodząc do pustego wagonu w składzie jadącym do Queens, zauważyła, że dobiegający ze środka zapach był "bardzo rybi". Chwilę później zobaczyła, że pod rzędem siedzeń leży martwy rekin, długości ok. 1,2 metra.

 Po zgłoszeniu incydentu do kierownika pociągu pasażerowie, którzy tymczasem wsiedli do feralnego wagonu, zostali poproszeni o jego opuszczenie. Pociąg kontynuował podróż do stacji docelowej, gdzie obsługa pociągu wyniosła martwe zwierzę. Jak pisze BBC, nie udało się dotąd ustalić, skąd rekin wziął się w miejskiej kolejce.

 Nowojorskie metro przewoziło już najdziwniejszych pasażerów, w tym wielokrotnie gołębie, a raz nawet oposa, ale rekin pojawił się po raz pierwszy - zauważył zarząd komunikacji miejskiej w Nowym Jorku.

 Sensację w internecie wzbudziły też inne zdjęcia porzuconego pod ławką rekina, m.in. to, na którym ktoś położył obok niego ważny bilet na przejazd.

czwartek, 8 sierpnia 2013

10 mitów o seks-biznesie w Tajlandii

Tajlandia od dłuższego czasu lansowana jest na zachodzie jako idealne miejsce dla wszystkich seks-turystów. Powszechna prostytucja, egzotyczne warunki i niemal stuprocentowa gwarancja pełnej dyskrecji to walory, które rozpalają wyobraźnie całej rzeszy miłośników skoków w bok. A jak jest naprawdę? Oto 10 najpowszechniejszych mitów o seks-turystyce w Tajlandii.



Prostytucja w Tajlandii jest legalna

To nieprawda, że prostytucja w Tajlandii jest legalna. Prawo zabrania prostytucji - tak samo jak w Polsce nielegalne jest ostrzeganie przed patrolami policji, unikanie płacenia podatków czy obrażanie pracowników straży miejskich, z zupełnie niezrozumiałych względów nazywanych funkcjonariuszami publicznymi. Mówiąc wprost: prostytucja w Tajlandii nie jest legalna, ale panuje powszechne przyzwolenie na nią. Co więcej, panie do towarzystwa sypiające z majętnymi klientami cieszą się szacunkiem i poważaniem, a częstokroć także i zazdrością wśród rodaków.

Seks z tajską prostytutką to gwarancja AIDS

Zwykło się uważać, że w Tajlandii czy też ogólnie w południowo-wschodniej Azji AIDS niemal wisi w powietrzu i trzeba wyjątkowego szczęścia, żeby nie zarazić się wirusem podczas choćby krótkiego pobytu. W rzeczywistości jednak nawet prostytucja jest pod tym względem wcale nie mniej bezpieczna niż gdziekolwiek na zachodzie. Tutejsze prostytutki w większości posługują się prezerwatywami, a jedyna praktycznie pewna droga do zarażenia HIV to narkotyki. Czyli tak samo jak gdziekolwiek indziej na świecie.

Tajską prostytucję utrzymują turyści z zachodu



Korzenie prostytucji w Tajlandii sięgają nie tyle dziesiątek, co setek lat wstecz. Prostytucja kwitła tam jeszcze na długo przed tym, zanim w Bangkoku i innych miastach pojawili się żądni przygód Amerykanie, którym wojna nie dostarczała wystarczających "atrakcji". Mówi się - głównie w Europie i Stanach Zjednoczonych - że to właśnie turyści finansują w największej mierze tajski seks-biznes. Tymczasem przyjezdni stanowią tylko niewielki ułamek klienteli - i to jedynie w turystycznych regionach największych miast dawnego Syjamu.

Tajskie prostytutki to ofiary przemocy domowej

Przyjezdni z zachodu lubią myśleć, że to w ich ramionach tajskie dziewczyny znajdują ukojenie i odpoczynek od bijących je tajskich mężów. Prostytutki, korzystając z niemałych talentów aktorskich, opowiadają "swe smutne historie", otwierając serca, a przede wszystkim portfele klientów, którzy czują się dzięki temu jak katoliccy księża na misji w Afryce. W rzeczywistości jednak przemoc domowa wcale nie jest w Tajlandii powszechna ani też bardziej powszechna niż w innych krajach. A każda historia, którą można opłacalnie sprzedać naiwnemu klientowi, to dodatkowy zarobek.

Bieda zmusza tajskie dziewczyny do prostytucji



W tak zwanych cywilizowanych krajach zwykło się uważać, że prostytutki to biedne stworzenia, które nie mając innych perspektyw na życie, decydują się sprzedawać ciało, by zarobić na jedzenie. Guzik prawda, zwłaszcza w Tajlandii, gdzie prostytucja jest po prostu bardzo opłacalnym zajęciem - uogólniając, tajska prostytutka jest w stanie zarobić nawet 30 razy więcej niż przedstawiciele dowolnego innego zawodu, a z pracy np. w hotelu również można by utrzymać rodzinę. Biznes to jednak biznes.

Zakochana dziewczyna z Tajlandii

Jedno, co łączy przyjezdnych z zachodu, to naiwność. Naiwność, której nie powstydziłby się trzynastoletni chłopaczek śliniący się do plakatu półnagiej Pameli Anderson. Turyści z zachodu wierzą naiwnie, że poznane w barach Tajki wychodzą z nimi z powodu zauroczenia, wakacyjnej miłości albo - co jeszcze bardziej zabawne - z podziwu dla nich. Podobnie jednak jak na zachodzie, wszystko rozbija się o pieniądze - a oprócz prostytucji, tajskie dziewczyny doskonalą sztukę aktorską. Zresztą, z tego, co mówią, wcale nie trzeba wspinać się na jej wyżyny, by każdego seks-turystę ogolić z pieniędzy praktycznie do zera.

Sen o ucieczce z Bangkoku



Niektórym seks-turystom wydaje się, że są jak misjonarze, przyjeżdżający do dalekiego, zapomnianego przez Boga i ludzi kraju, gdzie o zdobyczach cywilizacji nic i nigdy nie słyszano. I przyjeżdżają Amerykanie i Europejczycy, głosząc dobrą nowinę własnym penisem, obnażając przed ciemnymi Tajkami kulisy lepszego świata, wierząc naiwnie, że tym, o czym te dziewczyny najbardziej marzą, jest wyjazd na zachód. Nic bardziej mylnego - dla tajskich kobiet Tajlandia jest wymarzonym miejscem do życia, podczas gdy zachód - bliższy i dalszy - to piekło, od którego najlepiej trzymać się z daleka.

Sen o ucieczce od prostytucji

Większość mitów o seks-biznesie w Tajlandii sprowadza się zasadniczo do jednego: błędnego pojmowania, z czego tak naprawdę owa prostytucja wynika. I wcale nie z przymusu, biedy czy braku innych perspektyw. Tak jak nieprawdą jest, że większość dziewczyn jest zmuszona do pracy na ulicy/w specjalnych barach/w prymitywnych agencjach, tak nieprawdą jest też, że większość marzy o porzuceniu swojej "działalności". W rzeczywistości, co zapewne nie do końca zgadza się z feministyczną wizją stłamszonego przez mężczyzn świata, większość tajskich prostytutek ima się tego zawodu z własnego nieprzymuszonego wyboru.

Można "ocalić" prostytutkę



amiętacie listy od nigeryjskich dziedziczek tronu, proszące o udostępnienie konta, by zrobić wielomilionowy przekaz? Trzeba ogromnej naiwności, by uwierzyć w pisany łamaną angielszczyzną e-mail, "na szczęście" jednak zawsze znajdą się Europejczycy czy Amerykanie, którzy staną na wysokości zadania. Tak samo jak ci przyjeżdżający do Tajlandii, wierzący, że dzięki comiesięcznym przelewom na 500 dolarów "ich" tajska dziewczyna porzuci prostytucję, będzie im wierna, a w przyszłym roku prawdopodobnie wezmą ślub. Co bardziej obrotne Tajki są w stanie omamić kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu tego typu jeleni, co przekłada się na bardzo przyzwoitą pensję - zwłaszcza w zestawieniu z relatywnie minimalnymi kosztami życia w Azji.

Miłość Tajki i Amerykanina/Europejczyka nie istnieje

W świetle poprzednich mitów można odnieść wrażenie, że relacja pomiędzy Tajkami a obcokrajowcami może sprowadzać się wyłącznie do kwestii, oględnie mówiąc, okołobiznesowych. Rzeczywistość nie jest jednak aż tak brutalna, koniec końców znajdują się wyjątki. Wyjątki te nie mają jednak łatwego życia - "pary mieszane" są w Bangkoku traktowane bardzo jednoznacznie i wytłumaczenie tubylcowi, że to miłość a nie biznes bywa doprawdy trudnym zadaniem.

sobota, 27 lipca 2013

Podczas oczyszczania brytyjskiej pornografii, przypadkiem znikną też inne treści


Pamiętacie jeszcze brytyjski pomysł domyślnego blokowania przez dostawców Internetu wszystkich stron pornograficznych? Wygląda na to, że przy okazji blokowania pornografii, z brytyjskiej sieci „przypadkiem” zniknie też całkiem sporo innych treści.

Temat cenzurowania poddanych królowej brytyjskiej wrócił w tym tygodniu, po tym jak David Cameron ujawnił kilka kolejnych szczegółów na temat planowanej przez siebie krucjaty przeciwko „seksualizacji i komercjalizacji dzieciństwa”. Choć z powodu zbiorowej histerii, zwanej przez niektórych „Royal Baby”, prawdopodobnie zauważył go znikomy odsetek tych, którzy powinni być żywotnie zainteresowani tymi informacjami.

Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy nie zapomnieli o tym, że Wielka Brytania planuje wprowadzić obowiązkowe filtry treści, które trzeba będzie wyłączać na własne życzenie, co i tak nie na wiele się zda, ponieważ włączą się one ponownie po pewnym czasie. Należy do nich Open Rights Group, które dotarło do pracownika brytyjskiego dostawcy Internetu, który ma wprowadzić system filtrów Camerona. Jak można się było tego spodziewać, pod płaszczykiem walki z pornografią, domyślnie ocenzurowane będą też inne treści.

Jakie? Mamy ich cały wachlarz, od pornografii, treści brutalnych i terrorystycznych, przez alkohol, palenie, strony związane z anoreksją i problemami z odżywianiem (?), strony z treścią  na temat samobójstw, a na materiałach ezoterycznych (?), forach internetowych i narzędziach do omijania blokad Internetu kończąc. W świetle ostatnich doniesień na temat programów inwigilacji obywateli, prowadzonych między innymi przez Wielką Brytanię, można spodziewać się, że kiedy tylko użytkownik wpadnie na pomysł, by odblokować sobie dostęp do „treści terrorystycznych” czy do „narzędzi do omijania blokad Internetu”, GCHQ od razu zostanie o tym fakcie poinformowana.

Tymczasem TorrentFreak spekuluje na temat tego, czy w ostatecznej wersji systemu domyślnie blokowane będą strony pozwalające na dzielenie się plikami. Jeśli wszyscy dostawcy Internetu wprowadzą taki system, jaki wprowadził już u siebie operator o nazwie TalkTalk, można spodziewać się, że na tym się skończy.

Dodatkowo TalkTalk, jak przystało na poważnego providera, do opracowania swojego systemu o nazwie HomeSafe zatrudnił najlepszych specjalistów od blokowania dostępu do określonych treści – Chińczyków z Huawei, firmy, która została założona przez byłego oficera Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Powszechnie podejrzewa się, że związki tej korporacji z komunistyczną armią nigdy nie zostały zerwane, a Amerykanie uznali nawet niedawno, że „Huawei stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego USA.”

Brytyjska komisja do spraw Wywiadu i Bezpieczeństwa ma zająć się sprawą rzekomych powiązań Huawei z chińską armią, ale niesmak pozostaje. Zwłaszcza, jeśli porówna się argumentację Camerona z niektórymi oficjalnymi powodami do ustanowienia „Wielkiego Firewallu Chińskiego”.

Amerykanie chcą stworzyć nowy park narodowy. Na Księżycu.


Poważnie. Amerykańska Izba Reprezentantów ma rozpatrzyć propozycję ustanowienia parku narodowego w miejscach lądowań misji Apollo. Jeśli zaproponowana przez dwoje Demokratów ustawa zyska poparcie większości, tereny te będą podlegać amerykańskiej Służbie Parków Narodowych. 

Pomysłodawcy argumentują, że „ustanowienie Narodowego Parku Historycznego (…) zwiększy ochronę tych miejsc, podniesie ich rangę oraz zwiększy świadomość społeczną dotyczącą tego szczególnego osiągnięcia w historii USA.” Należy w tym miejscu dodać, że chodziło im o lądowania na Księżycu, a nie o samą ustawę, która sama w sobie jest szczególnym osiągnięciem w historii amerykańskiej legislacji.

W skład proponowanego przez nich nowego parku narodowego mają wejść wszystkie miejsca, w których wylądowały misje programu Apollo oraz cały sprzęt pozostawiony przez astronautów na powierzchni Księżyca. Dodatkowo miejsce lądowania Apollo 11 ma zostać zgłoszone na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

O ile rozumiem trochę obawy o to, że rozwój turystyki kosmicznej w pewnym momencie spowoduje, że na Księżycu pojawią się tabuny turystów, którzy niechybnie zadepczą i rozkradną wszystkie ślady po lądownikach misji Apollo, tak ustanawianie w tych miejscach amerykańskiego parku narodowego jest absurdalne. Choćby dlatego, że kiedy ostatni raz sprawdzałem, Księżyc znajdował się poza jurysdykcją USA. No chyba, że amerykańscy astronauci wbijali w powierzchnię naszego satelity flagi na znak tego, iż „w imieniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej obejmują to ciało niebieskie we wieczne władanie.” W takim razie pozostałym mieszkańcom naszej planety należą się chyba wyjaśnienia.

Pomimo całego swojego absurdu, wyobrażam sobie, że proponowana ustawa mogłaby także mieć pewne dobre strony. Przykładowo amerykańska Służba Parków Leśnych powinna, w przypadku utworzenia Apollo Lunar Landing Sites National Historical Park, oddelegować do jego ochrony odpowiednią liczbę strażników. Powinna także wybudować odpowiednią infrastrukturę dla turystów i zapewnić chociaż podstawowe środki pierwszej pomocy. A to wszystko jeszcze przed pierwszą falą odwiedzających. Jakby się tak nad tym zastanowić, to amerykańska Służba Parków Leśnych ma szansę zbudować na Księżycu stałą bazę szybciej niż NASA.

Chiny zawieszają pobór podatków od przedsiębiorstw



Premier Chin, Li Keqiang zapowiedział, że od 1 sierpnia Pekin zaprzestanie poboru podatków od ponad 6 milionów małych przedsiębiorstw.

Z tego obowiązku zwolnione zostaną firmy o obrocie mniejszym niż 20 tysięcy juanów, tj. nieco ponad 3200 dolarów. Inicjatywy dotyczy podatku obrotowego i podatku VAT. Działanie te ma na celu zwiększenie dochodów tych przedsiębiorstw i zwiększenie zatrudnienia.

Chińska Rada Państwa chce także ułatwić dostęp Chińczyków do handlu zagranicznego, poprzez uproszczenie procedur celnych i zmniejszenie opłat. Planuje się wzmocnienie rynek kolei w środkowych i zachodnich Chinach, ściągając podmioty chcące zainwestować w tym sektorze.

Ma to być odpowiedź Pekinu na spowolnienie wzrostu gospodarczego z 7,7% PKB do 7,5% w II kwartale 2013 roku. Urzędnicy zapewniają jednak, że gospodarka jest niezagrożona. Deklarują przy tym, że ważne jest dla nich dążenie do stworzenia sprawiedliwych i otwartych mechanizmów rynkowych, dzięki którym nastąpi wzmożenie aktywności przedsiębiorców i rozwój słabszych obszarów gospodarki.

piątek, 19 lipca 2013

Edward Snowden nominowany do pokojowej nagrody Nobla


Po ujawnieniu afery PRISM można było spodziewać się wielu rzeczy, ale chyba niewiele osób spodziewało się, że Edward Snowden ma szanse otrzymać za to nagrodę. I to od razu nie byle jaką – szwedzki profesor socjologii rekomendował go do Pokojowej Nagrody Nobla. 

W liście do Norweskiego Komitetu Noblowskiego Stefan Svallfors, jeden z niewielu profesorów, którzy mają prawo zgłaszać kandydatów do Pokojowej Nagrody Nobla argumentuje, że Snowdena należy uhonorować za „heroiczny wysiłek na rzecz ujawnienia szeroko zakrojonego programu cyberszpiegostwa prowadzonego przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego, który został okupiony osobistymi wyrzeczeniami.” Według szwedzkiego profesora, działania Snowdena sprawiły, że świat stał się „trochę lepszy i bezpieczniejszy” a sama nominacja ma być symbolem tego, że „jednostka może stanąć w obronie fundamentalnych praw”.

Proces wyboru laureata jest dość długi, dlatego Snowden nie może liczyć na to, że w grudniu tego roku Pokojowa Nagroda Nobla zostanie wręczona właśnie jemu – jego kandydatura zostanie rozważona dopiero w roku 2014.

Trzeba przyznać, że nominacja Snowdena jest interesująca i w pewnym sensie zabawna. W końcu, jakby nie patrzeć, jeszcze nie tak dawno temu ta sama nagroda została przyznana Obamie. Profesor Svallfors dostrzega oczywiście tę ironię, ale ma nadzieję, że kandydatura Snowdena przyczyni się do tego, że Pokojowa Nagroda Nobla odzyska choć po części prestiż po tym, jak przyznano ją osobie, która prowadzi dwie wojny.

Historia Islamu będzie obowiązkowo nauczana w brytyjskich szkołach


Odkąd doszło do morderstwa na brytyjskim żołnierzu w Londynie, w kraju zaczynają zachodzić różne zmiany. Choć premier David Cameron zapowiadał, że nie ugnie się przed terroryzmem, nakazał żołnierzom by nie chodzili w mundurach poza koszarami. Zapewnił również większą ochronę dla meczetów mając nadzieję, że w ten sposób fala antyislamskich wystąpień zniknie.

Teraz władze kraju uspokajają, że nie grozi im tzw. najazd Muzułmanów a każdy kto próbuje choć zwrócić uwagę na to że problem jest realny, zostaje nazywany islamofobem. Statystyki jednak mówią same za siebie - Islam już w ciągu dekady może stać się dominującą religią w tym kraju. The Guardian również ostrzega, że islam jest trzecią najliczniejszą grupą afirmacyjną w kraju, zaraz po chrześcijaństwie i ateiźmie. Mimo wszystko, rząd wprowadza reformę dotyczącą nauki w szkołach.


Od 2014 roku Wielka Brytania wprowadza obowiązkową naukę historii islamu w szkołach podstawowych i średnich. Rząd ma nadzieję, że w ten sposób zwalczy islamofobię w kraju, ponieważ strach przed Muzułmanami jest "bezpodstawny". Oczywiście tłumaczy się to również tym, że wczesna islamska cywilizacja wniosła wiele do świata, dlatego chcą wspierać nauczanie jej jako części historii świata.


Brytyjski minister edukacji Michael Gove powiedział, że obowiązkowe nauczanie o historii islamu dodano po rewizji programu nauczania, która została przeprowadzona z powodu braku odniesienia do religii abrahamowych. Natomiast Salim Mulla, przewodniczący Rady Meczetów Lancashire jest zdania, że zmodyfikowany program nauczania pomoże ludziom lepiej zrozumieć religie oraz poszerzy dialog międzykulturowy. Znajmość chrześcijaństwa w szkołach jest dostateczna ale zdaniem Salima Mulla, chrześcijanom brakuje wiedzy w odniesieniu do islamu, co trzeba zmienić.


Zobaczymy jak ta decyzja wpłynie na społeczeństwo. Warto jednak wspomnieć o dość dziwnej sytuacji jaka miała miejsce niedawno w Charles Dickens Primary School w Portsmouth. Nauczyciel zabronił 10-latkowi napić się wody, ponieważ w jego klasie było parę młodych Muzułmanów, którzy postowali w ramach Ramadanu. Nauczyciel uważał, że napicie się wody może obrazić ich uczucia religijne. W kraju panują wysokie temperatury a chłopiec wrócił do domu odwodniony.

Wilki wracają do zachodniej Europy


Po długiej nieobecności wilki pojawiły się kolejnym kraju zachodniej Europy - Holandii. Nie brakuje głosów, że niebawem wilki mogą się pojawić po drugiej stronie kanału La Manche - spekuluje "The Independent". 

 Dla holenderskich naukowców, którzy znaleźli zabitego przez samochód wilka niedaleko wioski Luttlgeest, ok. 50 km od gęsto zaludnionego wybrzeża Morza Północnego było to ważne wydarzenie. To bowiem pierwszy ślad drapieżnika w tym kraju od półtora wieku.

Vanessa Ludwig, biolog monitorująca rosnącą populację wilków w niemieckim regionie Lausitz, zwraca uwagę, że na szczęście większość europejskich krajów podpisała konwencję berneńską z roku 1979, zakazująca zabijania tych drapieżników. A jej zdaniem jedynym wrogiem wilków są dziś ludzie. 

 Na Starym Kontynencie wilki spotyka się najczęściej w Skandynawii, krajach nadbałtyckich, Polsce, Rumunii, w południowo-wschodniej Francji, we Włoszech i Hiszpanii. Jeszcze w XVIII wieku lasy Europy pełne były tych drapieżników. W następnych wiekach, a zwłaszcza w okresie po II wojnie światowej, wybito je, bądź z innych powodów wyginęły w krajach północnej i centralnej części kontynentu. 

 Dziś populację wilków na Starym Kontynencie szacuje się od 18 do 25 tysięcy. Z opublikowanych wiosną tego roku danych GUS wynika, że populacja wilków rośnie też w Polsce. W ciągu minionych 10 lat podlegała ona wahaniom od 800 do 900 sztuk, z tego ponad połowa to wilki bytujące w południowo-wschodniej Polsce. Tylko w tym regionie z ok. 100 osobników w 1970 r. liczebność wilków wzrosła do 500 sztuk. Do niemieckiego Lausitz drapieżniki przedostawały się właśnie z Polski.

Kilka dobrych zdjęć
(kliknij aby powiększyć)






Wojna nie leży w ludzkiej naturze


Członkowie wędrownych plemion myśliwych i zbieraczy zabijają się najczęściej z przyczyn osobistych. Tak też czynili prawdopodobnie nasi przodkowie. Wojna, czyli zgodna agresja jednej grupy przeciwko innej, jest wynalazkiem znacznie nowszym - piszą naukowcy w ostatnim "Science". 

 Nowe analizy stoją w opozycji do twierdzeń części naukowców, przedstawiających wędrowne grupy myśliwych i zbieraczy - uważane często za model zachowania naszych przodków - jako wyjątkowo brutalnych. Według zwolenników takiej wizji brutalne konflikty stanowią nieodłączny element składowy natury ludzkiej.

Publikujący w "Science" Douglas Fry z Abo Akademi University (AAU) w fińskiej Vasa i Patrik Soderberg z AAU i University of Arizona w Tucson (USA) twierdzą coś innego po metaanalizie licznych publikacji poświęconych 21 różnym plemionom myśliwych i zbieraczy. Analiza dotyczy m.in. ludu Mbuti z lasu równikowego w północno-wschodniej Demokratycznej Republice Konga, żyjących w Indiach Andamańczyków czy żyjących w buszu Namibii, Botswany i Angoli członków ludu Kung. Studiując poświęconą im literaturę Fry i Soderberg skupili się zwłaszcza na danych dokumentujących prawdopodobne przyczyny śmierci członków badanych grup. W sumie znaleźli wzmianki świadczące o 148 przypadkach agresji, prowadzących do śmierci któregoś z członków plemienia. Najwięcej takich wydarzeń odnotowano w australijskiej społeczności Tiwi, która pod względem nasilenia przypadków agresji wydaje się jednak zupełnie wyjątkowa. 

 Zdaniem badaczy większość udokumentowanych, tragicznych zajść, jakie miały miejsce w tych ludzkich grupach, należy jednak uznać raczej za morderstwa, niż za pokłosie wojny lub konfliktu na większą skalę. W ok. 55 proc. przypadków do konfliktów dochodziło zaledwie między dwiema osobami (zabójca i ofiara). Większa grupa agresorów pojawiała się w 23 proc. przypadków, zaś w 22 proc. zarówno jednych, jak i drugich było po kilku. Niemal zawsze zabijają mężczyźni. 

 W ok. 85 proc. takich zajść zarówno zabójcy, jak i ich ofiary, należeli do tej samej grupy - zauważają naukowcy. Około dwóch trzecich wszystkich śmiertelnych zajść stwierdzonych w grupach nomadów można przypisać rodzinnym waśniom, rywalizacji o partnerkę, wypadkom lub egzekucjom usankcjonowanym przez całą grupę, jak to się zdarza choćby w przypadku karania złodzieja. 

 Badacze tych grup znaleźli niewiele dowodów na zachowania typowo wojenne. W związku z tym kwestionują twierdzenia innych naukowców mówiących, że i dawne ludzkie społeczności stale na siebie napadały i się atakowały. Fry i Soderberg zauważają, że również wśród ssaków większość przypadków agresji ujawnia się pomiędzy poszczególnymi osobnikami, a nie między grupami. 

 Badacze zastanawiają się jednak, w jakim stopniu współczesne społeczności nomadów można uznać za grupy idealnie reprezentujące zachowanie naszych przodków. Uznając je za dobry model Fry i Soderberg sugerują, że wojny nie mamy we krwi. Ich zdaniem jest to typ powszechnego zachowania, jaki przyjęliśmy dopiero stosunkowo niedawno.

Amerykańskie miasteczko będzie ostrzeliwać drony?



Nie wszystkim musi podobać się wizja autonomicznych robotów latających, nieustannie patrolujących przestrzeń powietrzną. Co prawda na naszym niebie raczej ich nie zauważymy, ale w miejscach, w których coś takiego jest częstsze, ludzie uznają to za pogwałcenie ich prywatności. I niespecjalnie im się to podoba. Do tego stopnia, że burmistrz pewnego miasteczka w Kolorado zaproponował wprowadzenie oficjalnych zezwoleń na odstrzał dron.

Deer Trail jest małym miasteczkiem w amerykańskim stanie Kolorado, które do tej pory mogło pochwalić się tylko tym, że swego czasu zorganizowano w nim pierwsze amerykańskie rodeo. Teraz jednak zapisze się w historii jako pierwsze miasto, które nie tylko zezwala na strzelanie do bezzałogowych pojazdów latających, ale jeszcze zamierza wypłacać za to nagrody pieniężne. Oczywiście pod warunkiem, że pomysł wprowadzenia „zezwoleń na polowanie na drony” zostanie ostatecznie zatwierdzony.

Według projektu, zezwolenia mają być wydawane wszystkim dorosłym mieszkańcom, którzy zapłacą 25 dolarów opłaty za jego wyrobienie. Każda osoba, która przyniesie rozpoznawalny fragment „upolowanego” przez siebie urządzenia otrzyma nagrodę w wysokości 25 dolarów. Przyniesienie całego rozbitego urządzenia uprawniać będzie do odbioru nagrody w wysokości 100 dolarów. Jest jednak pewne ograniczenie – strzelać do autonomicznych pojazdów latających będzie można jedynie za pomocą śrutówek. Co prawda już od jakiegoś czasu dostępna jest „amunicja przeciwdronowa” ale szanse na zestrzelenie takiego urządzenia przy pomocy strzelby są raczej niewielkie.

Niewielkie są też szanse na to, że rząd USA, czyli właściciel wszystkich potencjalnych celów, przejmie się pomysłami burmistrza małego miasteczka – każdy atak na autonomiczny pojazd latający może zostać uznany za próbę niszczenia własności federalnej. Nawet sam pomysłodawca przyznaje, że nie spodziewa się by kiedykolwiek musiał komukolwiek wypłacić nagrodę – ma to być raczej gest protestu lokalnej społeczności połączony z promocją miasteczka.

niedziela, 14 lipca 2013

Izrael zniszczył magazyn rosyjskich rakiet w Syrii, Rosja rozpoczęła wielkie manewry armii



Izrael znowu zaatakował Syrię. Tym razem nalot wykonano na strategiczny port Latakia. Celem był magazyn rosyjskich rakiet P-800 Oniks. Do zdarzenia doszło 5 lipca 2013 roku. P-800 Oniks zwane także Jachont to skuteczne rakiety klasy ziemia morze. Są to dosyć uniwersalne pociski stosowane do zwalczania statków. Telewizja CNN twierdzi, że zdarzenie potwierdziła w trzech źródłach.

Przedstawiciel bojowników sunnickich walczących z wojskami Assada stwierdził tylko, że "nieznane siły" zniszczyły magazyny broni w Latakia. To w oczywisty sposób wskazuje na jedyne obecnie sprzyjające sunnitom lotnictwo w regionie, izraelskie. Atak na magazyny może być zapowiedzią uruchomienia w niedalekiej przyszłości blokady Syrii oraz być może nawet desantu. I to właściwie może on być wykonany w Syrii jak i Egipcie. Aby tego typu operacje miały rację bytu syryjska armia musiał być pozbawiona możliwości zwalczania celów nawodnych w obrębie basenu Morza Śródziemnego.


Nie jest do końca jasne, czy rakiety, które dosięgły Jachonty zostały wystrzelone z morza czy z myśliwców. Wiadomo, że dotarły i zniszczyły rosyjską broń. Minister Obrony Izraela, Mosze Yaalon powiedział, że Izrael nie miesza się do spraw sąsiednich krajów, ale reaguje gdy zostaje przekroczona czerwona linia. To również bardzo dwuznaczna wypowiedź wskazująca, że za atakiem może stać IDF. Wcześniej Yaalon mówił publicznie, że gdy Rosja dostarczy do Syrii zaawansowane systemy rakietowe to "będą wiedzieli co robić". Oświadczył on, że Izrael wyznaczył czerwone linie swoich interesów i je utrzyma. Dodał również, że zawsze, gdy gdzieś coś eksploduje na Bliskim Wschodzie wini się za to Izrael.



Strona rosyjska nie wypowiedziała się jeszcze w tej sprawie, ale jako pewien sygnał można traktować to, że armia rosyjska zaczęła dzisiaj w nocy największą w historii poradzieckiej operacje mająca na celu sprawdzenie gotowości bojowej. Inspekcje we Wschodnim Okręgu Wojskowym zapowiedział rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu. Wiadomo, że akcję przeprowadza on w imieniu Władimira Putina.



W manewry ma być zaangażowanych 80 tysięcy żołnierzy, tysiąc czołgów i pojazdów opancerzonych. Oprócz tego w grach wojennych weźmie udział 130 samolotów, 70 okrętów i statków. Wyimaginowanego wroga odegrać mają jednostki nowosybirskie Centralnego Okręgu Wojskowego. Przegląd zdolności armii ma się zakończyć 20 lipca 2013 roku. Te zdarzenia mogą być oczywiście niezwiązane, ale nie zapominajmy, że w Syrii znajduje się też rosyjski port, Tartus zwany czasami punktem logistycznym.  

sobota, 13 lipca 2013

Annunaki mogli wylądować w Afryce



Annunaki to istoty, które według opowieści starożytnych Sumerów, panowały kiedyś na Ziemi. Co więcej z opisów wynika, że rasa ta w dużej mierze odpowiada wizerunkowi chrześcijańskich aniołów. W Internecie pojawiły się plotki, że przedstawiciel tej rasy, zwany Marduk, powrócił na Ziemię.

Redaktorzy witryny internetowej veteranstoday.com zauważyli dziwne zgrupowanie prezydentów USA w Afryce. W jednym momencie znaleźli się tam Bill Clinton, George W. Bush oraz urzędujący aktualnie Barack Obama. Dwóch z nich spotkało się w Senegalu. Pojawiły się pogłoski, że to nagłe zainteresowanie czarnym lądem nie jest przypadkiem i dzieje się tam coś godnego uwagi.


Artykuł zamieszczony przed kilkoma dniami wskazuje na te poszlaki, z których redaktorzy veteranstoday.com wyciągają wniosek, że wizyty w Afryce to tak naprawdę spotkania z "królem" Annunakich, który powrócił sprawdzając stan swoich włości rządzonych przez zależne od tej "trzeciej siły" elity światowe. Z dostępnych informacji wynika, że do spotkania doszło podobno w Tanzanii lub w Senegalu.



Z tego, co sugerują redaktorzy tej witryny wynika również, że przylot Marduka może być zwiastunem powrotu "międzywymiarowej planety Nibiru", która jest podobno domem tych istot opisanych w starożytnych tekstach. W treści artykułu na ten temat jest dużo więcej szczegółów i każdy może sobie sam wyrobić opinię, czy jego zdaniem możliwe jest to, że świat rządzony jest do dzisiaj przez sługi jakiegoś pozaziemskiego bóstwa, które właśnie powróciło na Ziemię. Zachęcamy do sięgnięcia do źródła.



W obawie przed cyberszpiegostwem Rosja przesiada sie na maszyny do pisania


Podobno swego czasu NASA wydała kilka milionów dolarów na opracowanie długopisów, które będą działały w kosmosie. W tym samym czasie Związek Radziecki wyposażył swoich kosmonautów w ołówki. Co prawda jest to tylko mit miejski (to nie NASA opracowała te długopisy tylko prywatna firma), ale dobrze ilustruje pewne różnice pomiędzy Rosją i USA w podejściu do technologii. Podczas gdy USA wydają miliardy dolarów na zabezpieczenie się przed cyberatakami, Rosjanie, za równowartość niecałych 15 tysięcy, kupią sprzęt, którego nie spenetruje żaden hacker – maszyny do pisania. 

Dokładnie tak, rosyjską odpowiedzią na zagrożenia XXI wieku będzie urządzenie opracowane w wieku XIX. Co prawda w wersji trochę uwspółcześnionej, ale i tak nie ma co liczyć na to, że połączą się z Internetem. I właśnie o to chodzi Federalnej Służbie Ochrony, który chce zakupić 20 sztuk elektrycznych maszyn do pisania, na których tworzone będą najpilniej strzeżone rosyjskie dokumenty.

Wszystko to w odpowiedzi na „skandal związany z dystrybucją tajnych dokumentów przez WikiLeaks oraz rewelacje Edwarda Snowdena na temat tego, że Dmitrij Miedwiediew był podsłuchiwany podczas swojej wizyty na szczycie G20 w Londynie.”

Dodatkową zaletą maszyn do pisania jest fakt, że w przypadku ewentualnego wycieku można przyporządkować dany dokument do maszyny, na której powstał. A to doprowadziłoby rosyjskich śledczych do ewentualnej wtyczki na Kremlu. Choć akurat to wydaje się mało prawdopodobne – jeśli chodzi o kontrwywiad rosyjskie służby mają dużo większe doświadczenie niż ich zachodni przeciwnicy. Dość powiedzieć, że w ciągu całej zimnej wojny CIA nie udało się zainstalować w Moskwie żadnego wartego uwagi szpiega.

Tak czy inaczej powrót do maszyn do pisania wydaje się być dziś skutecznym, choć raczej dość drastycznym sposobem na zachowanie tajemnicy.


niedziela, 30 czerwca 2013

Papież Franciszek powołał specjalną komisję, której celem jest kontrola Banku Watykańskiego




Dokładnie 26 sierpnia 1978 roku na tron papieski wybrano kardynała Albino Lucianiego, który przyjął imiona Jan Paweł I. Od początku swojego pontyfikatu jasne stało się, że może to być papież wielkich zmian w Kościele. Wierni mówili na niego "uśmiechnięty papież", a on sam odmawiał noszenia w lektyce sugerując potrzebę powrotu Kościoła do korzeni Chrześcijaństwa (czy coś nam to przypomina?). Za cel wziął sobie również walkę z masonerią ukrytą wśród duchowieństwa oraz z nieprawidłowościami Banku Watykańskiego. Gdy znaleziono go martwego 28 września 1978 roku wiele osób uznało, że padł ofiarą zamachu. Wiele wskazuje na to, że obecny papież Franciszek próbuje dokończyć jego dzieło.

deały Jana Pawła I do złudzenia przypominają te, które manifestuje Franciszek, czyli przede wszystkim skromność, rezygnacja z przepychu i zwalczanie patologii niszczących wielowiekową instytucję. Poprzednik Jana Pawła II podjął się próby wyczyszczenia Kościoła z ludzi niegodnych do sprawowania jakichkolwiek urzędów. Postanowił też zrobić porządek z Bankiem Watykańskim, który podejrzewał o związki z włoską mafią. Gdy tylko zaczął realizować swoje plany znaleziono go martwego. Oficjalnie poinformowano, że papież zmarł na atak serca. Wiele osób nie mogło w to uwierzyć, bo kardynał Luciani był człowiekiem praktykującym zdrowy tryb życia. Od razu pojawiły się teorie spiskowe, wedle których ktoś usunął Jana Pawła I.



Po jego dziwnej przedwczesnej śmierci nastał czas pontyfikatu Jana Pawła II a potem Benedykta XVI. Obaj nie zrobili nic, aby zakończyć patologie watykańskie. Teraz nadszedł czas próby i papież Franciszek próbuje dokończyć to, czego nie zdołał zrobić Jan Paweł I.



Franciszek najpierw wskazał na istnienie lobby homoseksualnego wśród wysokich hierarchów duchownych. Nie mówi się o masonerii, ale tego typu postawy są bardzo chętnie implementowane przez osoby związane z tą tajną organizacją i światy te się przenikają. Nie wiadomo jeszcze jak skończy się walka z tym lobby, ale Franciszek otworzył właśnie nowy front wojny o Kościół, zaatakował Bank Watykański. Zrobił to powołując specjalną komisję, której celem jest prześwietlenie finansów tej tajemniczej instytucji.



Pojawiły się już pierwsze rezultaty jej pracy. Aresztowano uważanego za skarbnika Banco Vaticano, Nunzio Scarano przezywanego "pan 500 euro", gdyż uwielbiał imponować, że ma w portfelu tylko najwyższe nominały. Zarzuca mu się defraudacje oraz pomoc w praniu tak zwanych "brudnych pieniędzy". To może być jednak wierzchołek góry lodowej a skala nieprawidłowości jest zapewne znacznie większa.



Znając historię Jana Pawła I i to jak skończył trudno się dziwić, że papież Franciszek nie chce mieszkać w pałacu papieskim. To może być dla niego po prostu niebezpieczne a siły, z którymi próbuje walczyć są tak potężne, że może się to dla niego skończyć tragicznie.

Ekstremalne upały na zachodnim wybrzeżu USA, może być nawet +50 C





Meteorolodzy ostrzegają, że nietypowe skręcenie prądów strumieniowych w atmosferze sprowadziło na zachodnie wybrzeże USA ekstremalne upały. Spodziewane są temperatury dochodzące do +54 stopni Celsjusza.

Szczególnie niebezpieczna pogoda może panować w ten weekend w amerykańskich stanach Kalifornia, Arizona i Nevada. Nienormalna pogoda może wpływać na samopoczucie ludzi, ale także spowodować opóźnienia w komunikacji powietrznej. Przy temperaturze powyżej +47 stopni istnieją niekorzystne warunki do startów samolotów.




Oczywiście tak potężne upały to poważne zagrożenie dla ludzi a ekstremalne ciepło to zwiększone niebezpieczeństwo udaru cieplnego i ataku serca. Dotychczasowy rekord temperatury w USA zanotowano w 1913 roku w Death Valley i było wtedy +56,7 stopni Celsjusza. W ten weekend temperatury w USA zbliżają się zatem do absolutnego rekordu.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kapitolus

Grecki filozof żyjący w V w.p.n.e. Dokładnie opisał cywilizacje środkowej europy podczas swojej podróży. Jednak nic wiecej nie wiemy na jego temat. Wzmianki o nim są znikome a jego dzieła nieliczne. Śledzimy ten wątek. Gdyby jednak istniał owy filozof żył by na równi z Sokratesem i Platonem. Czy natrafiliśmy na kolejny wielki umysł tamtych czasów?

niedziela, 7 kwietnia 2013

Dlaczego kobiety żyją dłużej?


Opuściliśmy jaskinie, zakończyliśmy pełne niebezpieczeństw życie łowców. Wciąż jednak kobiety żyją dłużej od mężczyzn. W dzisiejszym świecie poziom stresu jest podobny u obu płci, niebezpieczeństwa czyhające na mężczyzn i kobiety nie różnią się. Dlaczego więc na całym świecie kobiety żyją dłużej od mężczyzn? 

 Jest kilka naukowych bezpośrednich przyczyn tej "długowieczności" kobiet. Jako ludzie, nie jesteśmy wyjątkiem. Samice małpy, komarów czy też wielorybów także cieszą się dłuższym życiem.

Przede wszystkim, kobiety zapadają na choroby wieńcowe znacznie później niż mężczyźni. Ma to miejsce około 70-80 roku życia, u mężczyzn znacznie wcześniej. 

 Ponadto, kobiety w każdej komórce swojego ciała mają dodatkowy chromosom X (mężczyzna go nie ma, komórki jego ciała mają chromosomy X i Y). A to oznacza mniej więcej tyle, co zapasowa kopia pewnych genów, a nawet pula lepszych wersji niektórych spośród kluczowych genów dla zdrowia i kondycji. Mężczyźni nie posiadają tego komfortu. Co więcej, komórki kobiet mają lepiej rozwinięte mechanizmy naprawcze. Jest to wyjątkowo istotne, ponieważ starzenie to, według wielu hipotez, nagromadzenie błędów na poziomie molekularnym. 

 Kobiety mają też niższy poziom żelaza we krwi - dysproporcja między kobietami a mężczyznami w tym względzie jest szczególnie wyraźna między 15. a 30. rokiem życia, kiedy to kobiety miesiączkują i osiągają swój "reprodukcyjny szczyt". Żelazo to pierwiastek niezbędny, ale i szkodliwy. Biorąc udział w kluczowych procesach komórkowych, wzmaga produkcję wolnych rodników. Te ostatnie przyczyniają się do starzenia na poziomie molekularnym, a co za tym idzie - także na poziomie organizmu. 

 Dodatkowo, powszechnie znany jest fakt, że kobiety lepiej znoszą ból i stres. Wyolbrzymianie, roztrząsanie problemów, wbrew pozorom, pozwala wyzbyć się negatywnych emocji. Tymczasem, mężczyźni wiele złych odczuć i lęków noszą w sobie, a stres, jak wiemy, przyczynia się do zapadalności na choroby krążenia. 

 Dlaczego tak się dzieje? Czy ewolucja tłumaczy również i to zjawisko? Prof. Tom Kirkwood z Uniwersytetu w Newcastle zaproponował przekonywującą hipotezę. Twierdzi, że geny traktują ludzkie ciało niczym tymczasowy pojazd. Wykorzystują je, w celach reprodukcyjnych, by po kilkudziesięciu latach opuścić i kontynuować swoją "wędrówkę" następnym. 

 Z biologicznego punktu widzenia, organizm kobiety ma więc ważniejszą i bardziej długodystansową rolę do spełnienia. Spłodzenie potomstwa oraz opieka nad nim, wymagają lepszego stanu zdrowia, większej odporności. Co za tym idzie - dłuższego życia. Od mężczyzn biologia wymaga relatywnie mniejszej funkcji do spełnienia. Prof. Tom Kirkwood określa płeć męską jako znacznie bardziej "jednorazową". 

 Sukces reprodukcyjny zależy ściśle od kondycji i zdrowia organizmu. Z ewolucyjnego punktu widzenia "opłaca się", by samice żyły dłużej, ponieważ inwestują lata swojego życia na rodzenie i wychowywanie potomstwa. W tym celu są również obdarzone lepszym zdrowiem. Biologia więcej energii poświęca na reprodukcję, niż na długowieczne życie. A w tej właśnie konkurencji zdecydowanie wygrywają kobiety.

Czy rok bez lata może się powtórzyć?


Przedłużająca się w tym roku śnieżna pogoda nie nastraja optymistycznie. Na dodatek klimatolodzy straszą, że wiosna jako pora roku w ogóle zaniknie i po długiej zimie będzie następował szybki wzrost temperatur. Zastanawiamy się też, jak będzie wyglądało tegoroczne lato. A może lata też nie będzie? To nie jest niemożliwe – taka sytuacja już się kiedyś zdarzyła!

 Burze śnieżne w czerwcu, mróz niszczący uprawy w maju oraz ofiary śmiertelne mrozu i zamieci w lipcu – tak wyglądała rzeczywistość latem 1816 roku. Rok bez lata (jak określa się te klimatyczne anomalie) najdotkliwiej doświadczył mieszkańców wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych i Kanady oraz północnej Europy. Temperatura wielokrotnie spadała wówczas poniżej zera, choć powinna oscylować wokół 20 stopni Celsjusza. Tymczasem w czerwcu warstwa śniegu osiągała w Europie i Ameryce kilkadziesiąt centymetrów, a wiele jezior i rzek pozostawało zamarzniętych jeszcze w sierpniu. Na dodatek ludzi dręczyły szalone wahania temperatur. Słupek rtęci osiągał chwilami prawdziwie letnie rejestry, np. 35 stopni, po czym gwałtowanie, w ciągu kilku godzin, opadał do wskazań poniżej zera. Na tropikalnych terenach Azji – np. na Tajwanie – padał śnieg. W Europie dodatkowo sytuację komplikowały obfite opady i wylewające rzeki. Temperatura na terenie Polski nie przekraczała tamtego lata zera stopni!

Jak to się stało, że w 1816 zniknęło lato? Trudno dziś jednoznacznie określić przyczyny tego pogodowego armagedonu. Jedna z bardziej prawdopodobnych teorii mówi o wybuchu wulkanu Tambora. Erupcja wulkaniczna miała wyrzucić do atmosfery tak duże ilości pyłów, że utrudniło to dostęp promieni słonecznych do Ziemi. Spowodowało to w pierwszej kolejności znaczne ochłodzenie, ale również bardzo złe warunki dla wegetacji roślin – oprócz niskiej temperatury brakowało światła słonecznego. Erupcja wulkanu Tambora stała się też przyczyną niezwykłych zjawisk odnotowanych na całym świecie. To właśnie latem 1816 roku w Europie padał czerwony śnieg (znajdował się w nim pył wulkaniczny), a niebo nad Ameryką Północną przybierało podczas zachodów Słońca dziwne, nienaturalnie żółte barwy.

 Inna hipoteza mówi o bardzo niskiej aktywności Słońca w tamtym czasie. Wystąpiło wtedy tzw. minimum Daltona, które obejmuje okres od 1790 do 1830 roku. Liczba plam słonecznych znacznie się w wówczas zmniejszyła, a do Ziemi docierać mogło mniej energii słonecznej.

 Rok bez lata przypadł też w czasie, który umownie nazywa się „małą epoką lodową”, a którego granice sięgają końca średniowiecza i początków XX wieku (czyli łącznie ponad 300 lat). Był to okres, w którym globalna temperatura uległa obniżeniu o średnio 1 stopień Celsjusza, a górskie lodowce na całym świecie osiągały swoje maksima (dla porównania - od początku XX wieku lodowce w Alpach straciły aż 50 proc. swojej powierzchni). Przyczyn małej epoki lodowcowej upatruje się w zmiennej – w szerokiej perspektywie – aktywności Słońca, licznych erupcjach wulkanów czy zmianach w przepływie wód oceanicznych (cyrkulacji termohalinowej), które w tamtym czasie mogły niewystarczająco ogrzewać północną półkulę. Jedna z teorii mówi też o wpływie odkrycia Ameryki na ziemski klimat. Według niej szybkie i drastyczne (o 90 proc.) zmniejszenie się populacji rdzennych mieszkańców Ameryki, którzy wypalali lasy, aby uprawiać ziemię i związany z tym spadek emisji gazów cieplarnianych do atmosfery (na skutek regeneracji roślin na nieużytkach), mogły spowodować osłabienie efektu cieplarnianego i globalne ochłodzenie.

 Jakiekolwiek nie byłyby jego przyczyny – rok bez lata pozostawił trwałe ślady w historii i kulturze świata. Niespotykany mróz stał się przyczyną klęski głodu w wielu zakątkach świata. Europa, i tak osłabiona po okresie wojen napoleońskich, cierpiała z powodu nasilającej się przestępczości. Złodzieje nieustannie próbowali plądrować magazyny ze zbożem. Jego ceny w Stanach Zjednoczonych wzrosły nawet dziesięciokrotnie, padło wiele zwierząt hodowlanych, ginęli też ludzie, którzy z powodu głodu i zimna w krótkim czasie zaczęli chorować. Ponieważ mrozy zniszczyły większość azjatyckich upraw ryżu, masowo głodowali również Chińczycy.

Trudne warunki pogodowe zmusiły wielu mieszkańców wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej do migracji na zachód w poszukiwaniu cieplejszych i bardziej stabilnych warunków do uprawiania ziemi. Ponieważ napotkali tam żyźniejsze gleby, w krótkim czasie zasiedlili tzw. Środkowy Zachód Stanów Zjednoczonych.

 Mniej globalne, ale jednak widoczne i wyraziste efekty miał rok bez lata w kulturze – prawdopodobnie to szczególne kolory nieba wywołane obecnością wulkanicznych popiołów zostały uwiecznione na obrazach Williama Turnera. Za szczególnie charakterystyczne dla tego angielskiego malarza uważa się używanie odcieni żółci w pejzażach. Jako przykład ilustrujący specyficzne zjawiska pogodowe roku bez lata podaje się często obraz "Chichester Canal". W 1816 Mary Shelley stworzyła szkic powieści o Frankensteinie, a J.W. Polidori słynnego „Wampira”. Shelley, Polidori i Byron oraz kilkoro ich przyjaciół spędzali lato w Szwajcarii i – uwięzieni przez złą pogodę – założyli się o to, kto napisze bardziej przerażającą historię.

Kolejny duży deszcz meteorów na całym świecie


Kule ognia eksplodowały na porannym niebie nad Norwegią. Upadające meteory były również widoczne w Danii, Szwecji, Japonii, USA, Kanadzie oraz Nowej Zelandii. Można mówić bez dużej przesady, że zjawisko miało charakter globalny a to oznacza, że Ziemia wleciała w obszar przestrzeni składający się z dużej ilości gruzu kosmicznego.

Według portali norweskich obserwacja dziwnego obiektu lub obiektów płonących w atmosferze miała miejsce dzisiaj nad ranem. Świadkowie twierdzą, że wyglądało to jakby kula ognia spadła z nieba i powoli sunęła na horyzoncie. Jaśniała w takim samym kolorze, jak Księżyc. Wszystko trwało kilka sekund i było na tyle jasne, że przyćmiło gwiazdy.


Po przelocie na niebie uformowały się charakterystyczne smugi, dziwnie podobne do tych z Czelabińska. To trochę zaskakujące, że informacje o takich skoordynowanych atakach z kosmosu nie znajdują się nagle na czerwonych paskach wiadomości. Przeciez wszyscy widzieli jakie mogą być konsekwencje kolizji nawet gdy obiekt eksploduje na dużej wysokości. Czy to są informacje nieinteresujące?


Niedźwiedziom polarnym grozi wyginięcie




W przeciągu 30 – 50 lat niedźwiedzie polarne mogą zniknąć z powierzchni Ziemi, powiedział senator Jurij W. Niejołow, członek Rady Arktycznej i były gubernator Jamalsko - Nienieckiego Okręgu Autonomicznego.

Sytuacja populacji niedźwiedzi polarnych stała się dziś głównym problemem także według World Wildlife Fund. W ciągu 2 – 3 lat zwierzęta te mogą zaprzestać reprodukcji. Głównym przyczyną zagrożenia nie jest brak żywności, a globalne ocieplenie – donosi Interfax.



Dzisiaj na świecie żyje nie więcej niż dwadzieścia pięć tysięcy niedźwiedzi polarnych. „To będzie niepowetowana strata dla ludzkości, dla naszych potomków. Niedźwiedzie polarne pozostaną w przeszłości, a nasze prawnuki będą wiedziały o nich tylko z książek i filmów" - mówi Niejołow. Przypomniał, że głównym zagrożeniem dla tych zwierząt jest globalne ocieplenie, poprzez szybkie topnienie arktycznego lodu. Niszczone są ich naturalne siedliska. Niejołow uważa także, że należy zaprzestać polowań i skutecznie walczyć z kłusownictwem.



W ciągu ostatnich 45 lat liczba niedźwiedzi polarnych na świecie zmniejszyła się o 30%.

„Tylko poprzez skoordynowane wysiłki, przyjęcie przepisów na szczeblu międzynarodowym będzie możliwe zapobieżenie tragedii. Nie ma chyba człowieka, któryby polemizowałby z faktem, że zniknięcie niedźwiedzia polarnego spowoduje nieodwracalne szkody nie tylko dla środowiska Arktyki i kultury rdzennej ludności, ale będzie to stratą dla wszystkich ludzi na świecie „- powiedział Niejołow.

Rosja i USA, na terytoriach których żyją niedźwiedzie, domagają się ochrony tych zwierząt w ramach międzynarodowego traktatu - w ogóle w sprawie rodzajów zwierząt, które są zagrożone wyginięciem. Rosja działa na rzecz zachowania populacji niedźwiedzi polarnych w Arktyce i promuje organizację specjalnego systemu w miejscach koncentracji tego gatunku na Wyspie Wrangla i Ziemi Franciszka Józefa.

„Należy jednak dążyć do dalszej poprawy ram prawnych i podjęcie bardziej skutecznych środków ochrony niedźwiedzi polarnych, w tym także poprzez rozszerzenie obszaru rezerwatu, który jest domem dla tego gatunku na Wyspie Wrangla. Należy wprowadzić surowsze ograniczenia czasowe dotyczące działalności gospodarczej we wskazanych obszarach, gdzie występuje koncentracja niedźwiedzi polarnych”- podsumował Niejołow.

Reasumując według Niejołowa globalne ocieplenie, topnienie lodowców i kłusownictwo są obecnie głównym zagrożeniem dla niedźwiedzi polarnych.

Wszyscy niebieskoocy ludzie pochodzą od jednego przodka




Pochodzenie wszystkich ludzi o niebieskich oczach prawdopodobnie sięga jednego człowieka, który mieszkał na wybrzeżu Morza Czarnego, około 10 000 lat temu.

Niebieskie oczy zawsze zwracały szczególną uwagę a w połączniu z często towarzyszącymi im włosami blond tworzą mieszankę, która można nazwać anielską. Ale, jak dotąd pochodzenie tego magicznego koloru było tajemnicą. Naukowcy postanowili to zbadać.



Według wyników analiz, które zostały przeprowadzone przez specjalistów z Uniwersytetu w Kopenhadze i zostały opublikowane w Journal of Human Genetics, niebieskie oczy to wynik pojedynczej mutacji, która miała miejsce 6 do 10 tysięcy lat temu. I wszyscy niebieskoocy ludzie żyjący na naszej planecie, są z nią bezpośrednio związani.



Naukowcy odkryli gen odpowiedzialny za tę mutację, a nawet ustalili, kiedy i gdzie miała ona miejsce. Według nich doszło do tego na północno-zachodnim wybrzeżu Morza Czarnego, około 10 000 lat temu. Gen nosi nazwę HERC2, i zmniejsza produkcję melaniny w tęczówce ok. Najprawdopodobniej z powodu rozprzestrzeniania się rzadkich mutacji podczas kolonizacji kolejnych obszarów. Z tego oczy 95 procent rdzennych mieszkańców niektórych krajów skandynawskich mają kolor niebieski.



Tak to tłumaczy nauka, ale odkrycie jednej mutacji odpowiedzialnej za tak powszechną cechę dużej części populacji w Europie daje do myślenia. Może to być po prostu dowód na spontaniczną mutację lub wręcz na konkretną zmianę ludzkiego genomu, do której mogło dojść około 10 tysięcy lat temu i to w miejscu gdzie doszło wtedy do biblijnego potopu. Wszystko to może prowadzić do wniosków, jakich naukowcy z pewnością obawiali się wyciągnąć.



Może to być dowód na to, że ludzie są w pewnym sensie hybrydami obcych a zjawiska takie jak pojawienie się niebieskookich blondynów o jasnej karnacji mogą być dowodem na manipulacje genetyczne, który mamy przed oczami, ale którego nie dostrzegamy.

piątek, 8 marca 2013

Jak obejrzeć przelot komety nad Polską?


13 marca na naszym niebie pojawi się kometa C/2011 L4 (PanSTARRS). Będzie ją można jednak zobaczyć z powierzchni Ziemi tylko przy bezchmurnym niebie. Dlatego też dobrym rozwiązaniem dla osób, które nie chcą przegapić tego widowiska jest… wykupienie biletu samolotowego.

C/2011 L4 (PanSTARRS) odkryto w czerwcu 2011 roku. Do Ziemi najbardziej zbliży się ona 10 marca 2013 roku. Jednak z Polski widoczna będzie dopiero od 13 marca aż do końca miesiąca.

Blask komety powinien wynosić wtedy około 4-5 wielkości gwiazdowych - są więc szanse, że będzie można ją dojrzeć gołym okiem. Obiekt pojawi się na zachodzie tuż nad horyzontem, a następnie będzie poruszał się w kierunku konstelacji Andromedy. C/2011 L4 (PanSTARRS) dojrzeć będzie można po zmroku.

Niestety, obserwacje z ziemi będą możliwe tylko przy bezchmurnym niebie. Tymczasem zgodnie z prognozą długoterminową właśnie od 13 marca nad naszym krajem mogą pojawić się chmury. Niemieckie biuro podróży Eclipse Reisen z Bonn znalazło jednak rozwiązanie tego problemu. Zleciło firmie Air Berlin zorganizowanie specjalnego lotu z okazji pojawienia się komety nad Europą. Fani astronomii będą mogli 16 marca wzlecieć Boeingiem 737-700 na wysokość 11 km nad ziemią.

- Jest to wysokość powyżej chmur. Powietrze jest tam rzadsze, bardziej przejrzyste i czyste. To umożliwi lepszą obserwację komety - powiedział Karsten von dem Hagen z firmy Air Berlin. Samolot wystartuje z lotniska Kolonia/Bonn o godzinie 19:25, po czym zatoczy koło w powietrzu i wyląduje w tym samym porcie o godzinie 21:25.

Bilety na ten niezwykły lot kosztują od 359 do 539 euro w zależności od tego, w którym rzędzie pasażer wykupuje miejsce. W cenie firma gwarantuje m.in.: umycie okna przed odlotem i kolację przed wejściem na pokład, a podczas lotu przekąski i napoje. Dodatkowo każdy może zabrać ze sobą dwie sztuki bagażu podręcznego (po 8 kg każda). Na stronie biura Eclipse Reisen zamieszczono również informację, że na pokładzie na pasażerów będzie czekała niespodzianka – organizator nie zdradził jednak szczegółów. Biuro podróży wynajęło też astronoma, który w czasie lotu będzie opowiadał o komecie C/2011 L4 (PanSTARRS).

Podstawowa oferta przewoźnika obejmuje tylko 88 biletów, choć w samolocie są aż 144 miejsca. Dzięki temu każdy pasażer będzie mógł siedzieć przy oknie i podziwiać astronomiczne widowisko. Dodatkowo można dokupić po obniżonej cenie miejsca sąsiadujące z wcześniej zarezerwowanym.

środa, 6 marca 2013

Gwiazda podobna do Słońca


Kosmiczne Obserwatorium Herschela wykryło chłodną warstwę w atmosferze gwiazdy Alfa Centauri A, jednej z najbliższych naszych gwiezdnych sąsiadek. To pierwszy raz, kiedy taką warstwę zaobserwowano w przypadku gwiazdy innej niż Słońce. O odkryciu poinformowała Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). 

 Układ trzech gwiazd Alfa Centauri to najbliższy Słońcu system gwiazdowy. Najbliżej z tej trójki znajduje się Proxima Centauri – 4,26 roku świetlnego. Natomiast do gwiazdy podwójnej Alfa Centauri AB mamy 4,37 roku świetlnego. 

 W ostatnich miesiącach ogłoszono odkrycie planety na orbicie wokół Alfy Centuri B. Tym razem obserwacje dotyczą jednak Alfy Centauri A. Dzięki analizom promieniowania podczerwonego zebranego przez teleskop Herschela i porównaniu wyników z komputerowymi modelami atmosfer gwiazdowych naukowcy odkryli obecność chłodnej warstwy. Oznacza to sytuację podobną jak w przypadku Słońca.


Na Słońcu mamy sytuację następującą: korona słoneczna cechuje się temperaturą milionów stopni, natomiast widoczna powierzchnia osiąga około 6 tys. stopni Celsjusza. Pomiędzy tymi dwoma warstwami występuje minimum, temperatura spada do około 4 tys. stopni Celsjusza na wysokości kilkuset kilometrów nad powierzchnią Słońca. Dzieje się to w warstwie zwanej chromosferą. 

 - Badania tych struktur były do tej pory ograniczone jedynie do Słońca, ale zaobserwowaliśmy wyraźne oznaki występowania podobnej warstwy z inwersją temperatury w przypadku gwiazdy Alfa Centauri A - powiedział René Lisewu z Onsala Space Observatory w Szwecji, główny autor artykułu opisującego wyniki badań.




Coraz trudniej spotkać rekina


Popyt na zupę z płetwy rekina przyczynia się do tego, że każdego roku na świecie ginie ponad 100 milionów tych drapieżników- informują autorzy raportu opublikowanego w piśmie "Marine Policy". 

 - Jest to poważny problem, gdyż kurczenie się populacji rekinów wpłynie na stan szerzej pojmowanego ekosystemu. Obserwacje populacji żarłacza tygrysiego uświadomiły nam, że brak rekinów spowoduje kaskadę zmian, które dosięgną nawet roślin morskich. Zmiany te mogą negatywnie odbić się na innych gatunkach, a także na rybołówstwie - mówi Mike Heithaus z Florida International University w Miami (USA). 

 Biorąc pod uwagę margines nielegalnych połowów, amerykańsko-kanadyjski zespół badaczy oszacował, że w ciągu ostatniej dekady śmiertelność rekinów wynosiła rocznie od 63 mln do 273 mln. 

 Jak podkreśla współautor analizy Boris Worm, rekiny, podobnie jak wieloryby i ludzie, dojrzewają późno i mają niezbyt liczne potomstwo. Nie są więc w stanie zrekompensować braków reprodukcją. 

 Raport ukazał się tuż przed konferencją stron Konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (CITES), która odbywa się w dniach 3-14 marca w Bangkoku. Podczas spotkania mają zapaść decyzje dotyczące objęcia ochroną kolejnych zagrożonych gatunków rekinów, m.in. młotowatych, żarłacza białopłetwego i żarłacza śledziowego.


Jakie będzie nadchodzące maksimum Słońca?




W 2013 roku Słońce miało być maksymalnie aktywne, a jest spokojne. Dlaczego gwiazda zachowuje się niezgodnie ze znanym od dawna cyklem?

 Słońce podlega 11-letnim cyklom zmian swojej aktywności. Aktualnie obserwujemy maksimum 24. cyklu. W jednym takim okresie najpierw stopniowo zwiększa się ilość i siła wybuchów plazmy zachodzących na powierzchni gwiazdy, po czym jej aktywność znowu spada. Podczas eksplozji materia wyrzucana jest w przestrzeń kosmiczną w postaci wiatrów słonecznych.

 Choć zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami naukowców w maju 2013 roku ma nastąpić maksimum aktywności Słońca, to dotychczas gwiazda zachowuje się bardzo spokojnie. Eksperci z NASA twierdzą, że dzieje się tak, gdyż obecny cykl słoneczny jest wyjątkowy. Ich zdaniem czeka nas nie jedno, ale aż dwa maksima aktywności naszej dziennej gwiazdy, które nastąpią jedno po drugim w ciągu najbliższych dwóch lat. Więcej na ten temat można dowiedzieć się z poniższego filmu, w którym można włączyć polskie napisy.





Od roku 1755 prowadzone są stałe obserwacje zachowania Słońca. Na ich podstawie naukowcy są w stanie przewidzieć m.in. siłę wiatru słonecznego, który dociera do Ziemi. Wyliczono, że w pobliżu naszej planety jego prędkość waha się od 200 do 889 km/s, co prowadzi do odkształcania magnetosfery naszej planety i powstania tzw. burz magnetycznych. Te natomiast wywołują m.in. zakłócenia w działaniu satelitów. Dodatkowo ilość wybuchów słonecznych ma wpływ na nasz klimat.

Czy w 2014 r. rozpocznie się Mała Epoka Lodowa?

 Doktor habilitowany Habibułło Abdusamatow, szef sektora badań kosmicznych Obserwatorium Pułkowskiego Rosyjskiej Akademii Nauk twierdzi, że nasza planeta zaczyna już powoli stygnąć. W tym roku zamarzły Temiza, Sekwana i Ren. Śnieg spadł nawet w południowej Europie - we Włoszech aż w Toskanii i Sardynii. A w okolicach Turynu odnotowano około 40 cm białego puchu i temperaturę poniżej 0 st. Celsjusza. Takiej sytuacji nie było już dawno.

 Abdusamatow jest pewien, że ludzkość musi się przygotować na ochłodzenie. Swoje prognozy opiera na obserwacji aktywności Słońca, które naukowcy rozdzielają na dłuższe 200-letnie oraz krótsze, 11-letnie cykle słoneczne. Obecnie, według schematu Abdusamatowa, trwa obniżenie aktywności Słońca w ramach kolejnego dwustuletniego okresu. Oznacza to, że Ziemia będzie otrzymywać mniej energii, a więcej oddawać w kosmos. Na razie planetę grzeją oceany. Ale już wkrótce, bo od 2014 roku, ludzkość odczuje obniżenie temperatury. Natomiast szczyt chłodów przypadnie około 2055 roku, z dokładnością do jedenastu lat.

 Abdusamatow jest znanym krytykiem teorii globalnego ocieplenia – kwestionuje negatywny wpływ emisji dwutlenku węgla do atmosfery na zmiany klimatyczne. Jego poglądy na kwestie pogodowe budzą sporo kontrowersji. Z jego prognozami nie zgadzają się naukowcy z Rosyjskiej Akademii Nauk.

Ślad po uderzeniu ogromnej asteroidy odkryto w Australii




Jeden z największych śladów po uderzeniu asteroidy w Ziemię odkryto w australijskim buszu. Wydarzenie to miało miejsce pomiędzy 298 a 360 mln lat temu - donoszą naukowcy z Australian National University i z University of Queensland na łamach "Tectonophysics".

 Centrum krateru wypada w północno-zachodniej części Australii Południowej, w rejonie East Warburton Basin. Jest to ślad po upadku na Ziemię asteroidy o średnicy sięgającej nawet 20 km. Wydarzenie to, jak i związana z nim fala uderzeniowa, zmieniły ukształtowanie całego terenu, a w miejscu upadku silnie rozgrzały ziemię - opowiada jeden z autorów badania, dr Andrew Glikson z Australian National University.

 - Teren przekształcony pod wpływem upadku zajmuje powierzchnię ponad 30 tys. km2. Tym samym staje się trzecim co do wielkości takim miejscem, jakie odkryto na Ziemi - podkreśla Glikson, cytowany w serwisie abc.net.

 Aby potwierdzić, że chodzi faktycznie o krater poupadkowy, Glikson i jego współpracownicy badali drobiny kwarcu (czyli ziarna piasku), wydobyte z wykonanych na miejscu odwiertów. Badania z wykorzystaniem mikroskopu optycznego i elektronowego ujawniły na kwarcu ślady drobnych pęknięć, potwierdzające tezę o upadku asteroidy lub meteoru właśnie w tym miejscu.

 - Takie ślady mogą powstać tylko w taki sposób - mówi Glikson.

 Dalsze obserwacje pozwoliły wykryć również anomalie sejsmiczne pod powierzchnią Ziemi, m.in. w obrębie obszaru, w którym pobrano próbki. "To pozwoliło nam określić skalę wielkości krateru, przykrytego obecnie przez cztery kilometry znacznie młodszych osadów" - mówi badacz.

 Glikson podejrzewa, że może istnieć związek pomiędzy nowoodkrytym miejscem upadku, a trzema czy czterema innymi pozostałościami po ogromnych kraterach mniej więcej z tego samego okresu. Są one rozrzucone w różnych miejscach Australii.

 - Zwykle dochodzi do kilku naraz takich upadków, przeważnie są dwa - trzy uderzenia - mówi. Jest tak wówczas, gdy lecące w kierunku Ziemi ciało niebieskie rozpada się w pobliżu Ziemi na kilka fragmentów (np. pod wpływem grawitacyjnego oddziaływania naszej planety i Księżyca).

 - Nowe odkrycie jest bliźniacze wobec opisanego w ubiegłym roku krateru Tookoonooka, odkrytego w basenie Eromanga w południowo-zachodniej części australijskiego stanu Queensland. Wygląda to tak, jakby oba uderzyły w tym samym czasie - sugeruje badacz.

 Naukowiec podejrzewa, że może też istnieć związek nowoodkrytego śladu po uderzeniu z potencjalnym kraterem leżącym w centralnej części Australii, i jeszcze jednym - Woodleigh w Australii Zachodniej.

 Uderzenie, do którego doszło 280 - 360 mln lat temu stawia to wydarzenie w tej samej epoce, w której doszło do wielkiego wymierania masowego w dewonie - zauważa Glikson. Było to jedno z pięciu największych wymierań w historii życia na Ziemi, w wyniku którego zniknęło 83 proc. gatunków.

czwartek, 28 lutego 2013

Dwóch Papieży = Dwa Słońca





Jedna z centurii Nostradamusa powinna zostać przypomniana ludzkości w związku z tym, do czego dojdzie już za kilkanaście dni. Można znaleźć w niej pewne informacje na temat zdarzeń, jakie rozegrają się niedługo w Watykanie i na całym świecie.

Jak to zwykle bywa z tym średniowiecznym jasnowidzem większość jego przepowiedni jest zaszyfrowanych w czterowierszach. Z tego powodu są one wyjątkowo wieloznacznie tłumaczone. Innymi słowy często każdy widzi w nich to, co chce widzieć, ale porzućmy wątpliwe interpretacje i popatrzmy na ten czterowiersz (Druga centuria 41 czterowiersz ).

Wielka gwiazda przez 7 dni zapłonie,

Chmura sprawi pojawienie się dwóch słońc

Spasły brytan całą noc powije,

Kiedy wielki pontif zmieni terytorium.


Nie trzeba popuszczać wodzy fantazji, wystarczy literalna interpretacja. Na 7 dni ma zapłonąć gwiazda a chmura sprawi pojawienie się dwóch słońc. Trudno nie zobaczyć tutaj analogii do zbliżającej się komety PanSTARRS, która ma być widoczna na półkuli północnej od około 10 marca 2013 roku. Będzie się utrzymywała na widnokręgu po zachodzie Slońca i wtedy stanie się dość jasnym obiektem wieczornego nieba. Jej koma będzie na tyle duża aby utworzyć warkocz kometarny. To właśnie on będzie jaśniał co wywoła efekt jakby na niebie znajdowała się nowa jasna gwiazda.



Idźmy dalej z tą interpretacją. Jakkolwiek nie sposób bez puszczenia wodzy fantazji własciwie wyjasnić trzeci wers tej przepowiedni to już czwarty jest jak najbardziej zrozumiały, bo przecież właśnie jutro kończy się praca ponitfa, Benedykta XVI. Wiadomo też, że w dniach, kiedy dojdzie do największego zbliżenia komety PanSTARRS do Słońca może też dojść do pierwszego konklawe po abdykacji papieża. Będziemy mieli zatem koniec pontyfikatu i drugie słońce, dokładnie jak w czterowierszu Nostradamusa.



Reasumując może dojść do sytuacji, w której będziemy mieli dwa słońca na niebie, z czego jedno będzie jasną kometą i jednocześnie świat będzie się wpatrywał w komin na Kaplicy Sykstyńskiej, co zawsze zwiastuje jakieś zmiany. Kto wie czy przekazy medialne wysyłane w świat przez liczne ekipy telewizyjne nie będą zawierały nieziemskich wręcz zdjęć komety i jej ogromnego warkocza, który zgodnie z tym, co napisał Nostradamus jest przecież chmurą gazów. Czy takie literalne spojrzenie na przepowiednie średniowiecznego jasnowidza ma jednak jakiś sens?

niedziela, 24 lutego 2013

Teoria pustej Ziemi




Teoria pustej Ziemi zakłada że nasza planeta jest w środku całkowicie lub też częściowo pusta. Hipoteza ta jest odrzucana przez społeczność naukową już od XVIII wieku. Koncept pustej Ziemi wciąż jest jednak żywy w folklorze oraz w literaturze fantastyczno-naukowej, a także w różnego rodzaju teoriach spiskowych i pseudonaukowych.




Wygląda na totalną fantazję i bajkę, lecz za każdym razem gdy się z nią spotykam przypominam sobie o tajemniczych zdjęciach NASA z bieguna północnego Saturna, ukazujących tajemniczą dziurę prowadzącą do środka planety (więcej w artykule Heksagram, kult Saturna i dlaczego powinniśmy wystrzegać się magii).




Jestem obecnie w trakcie lektury niezwykle ciekawej książki “Tajemnica Pustej Ziemi” którą można znaleźć pod tym adresem. Choć nie może ona udowodnić omawianej teorii w stopniu przekonującym, jest pełna ciekawych informacji na temat ludzi związanych w jakimś stopniu ze spiskiem okultystów. Wielu z tych ludzi wierzyło i dalej wierzy w pustą Ziemię. Jaki może mieć to związek z ich pracą na rzecz ustanowienia lucyferiańskiej Nowej Ery?




Zainteresował Cię ten temat? Więcej dowiesz się w książce "Ręce precz od tej książki".